Jacek Zaleśny: Można rozstrzygnąć, kto jest sędzią

Jacek Zaleśny: Można rozstrzygnąć, kto jest sędzią

Dodano: 
Sędziowie Sądu Najwyższego
Sędziowie Sądu Najwyższego Źródło: PAP / Piotr Nowak
Ustalenie istnienia stosunku służbowego daje prawnie wiążącą odpowiedź, czy dana osoba jest, czy nie jest sędzią – mówi DoRzeczy.pl dr hab. Jacek Zaleśny, konstytucjonalista z Uniwersytetu Warszawskiego.

Damian Cygan: Wygląda na to, że w sporze o sądownictwo obie strony doszły właśnie do ściany. Czy widzi pan jakąkolwiek możliwość wyjścia z tego impasu?

Jacek Zaleśny: Rzeczywiście, obie strony podejmują działania, które mają się nijak do tego, co jest potrzebne wymiarowi sprawiedliwości. Ani czwartkowa uchwała Sądu Najwyższego, ani podjęta przez Sejm ustawa dyscyplinująca sędziów nie rozwiązują problemu opieszałości polskich sądów, braku zaufania do nich około połowy Polaków, lecz jeszcze bardziej pogłębiają spór. Uchwała SN nie przesądza, czy osoba, której status prawny jest kwestionowany, jest sędzią, czy nie. Stwierdza tylko, że takie osoby nie mogą wykonywać czynności sądzenia. To oznacza, że taka osoba zachowuje status sędziego, a jednocześnie nie może wykonywać swoich obowiązków. Takiej konstrukcji polskie prawo w ogóle nie zna.

Jak z tego wybrnąć?

Prawną możliwością rozwiązania sporu jest pozew o ustalenie stosunku służbowego takiego sędziego. Wówczas w ramach konkretnego postępowania można rozstrzygnąć, czy dana osoba jest, czy nie jest sędzią. Natomiast kiedy Sąd Najwyższy stwierdza, że ktoś jest sędzią, ale nie może orzekać, to taki stan rzeczy wywołuje głębokie perturbacje wobec wszystkich postępowań, w których takie osoby uczestniczą. Z punktu widzenia stron postępowania to jest kolejny problem. Muszą mieć bowiem świadomość, że istnieje pewne ryzyko, co do rozstrzygnięć podejmowanych z udziałem takiego sędziego. A to, na czym powinno zależeć nam wszystkim, to właśnie pewność, ostateczność rozstrzygnięć, które już zapadły.

Czy ustawa dyscyplinują sędziów zmienia coś w tej sprawie?

Ta ustawa nie daje niczego, co potrzebne jest polskiemu sądownictwu. Wręcz odwrotnie, pogłębia problemy w nim istniejące. Jeśli chce się karać sędziów za bezpośrednie stosowanie przepisów konstytucji, to jest to coś, czego nie da się akceptować. Sędzia właśnie tej konstytucji podlega i jego obowiązkiem jest stosować ją w celu wymierzenia sprawiedliwości, czyli dania każdemu tego, co mu się należy. Ostatnimi, którzy na ziemiach polskich karali za stosowanie konstytucji, byli komuniści po 1944 r. To oni ścigali Polaków za stosowanie przepisów konstytucji kwietniowej. W czasie okupacji to samo robili Niemcy, a jeszcze wcześniej – państwa zaborcze uniemożliwiły Polakom stosowanie konstytucji 3 maja. Z punktu widzenia Rzeczypospolitej to są najgorsze doświadczenia.

Jak w takim razie rozwiązać problem sędziów?

Trzeba przyjrzeć się modelowi dochodzenia do zawodu sędziego. Ten model jest wadliwy, bo opiera się na asesurze i założeniu, że osoba, która jako asesor przez kilka lat nie jest niezawisła, bo podlega prezesowi czy kolegium sądu, a potem, kiedy zostaje powołana na sędziego, niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, nagle niby staje się niezawisła. Zatem gdyby obu stronom sporu zależało na naprawie wymiaru sprawiedliwości, to należy zmodyfikować model dochodzenia do zawodu sędziego, aby taka osoba była niezawisła od samego początku, czyli aby od samego początku była sędzią. Czyli nie służebność czy służalczość, tylko fachowość, bezstronność i samodzielność. Natomiast zupełnie innym problemem jest kwestia rozliczalności, bo rzeczywiście sędziowie, jak diabeł święconej wody, boją się badania efektywności ich pracy.

A Izba Dyscyplinarna?

Nie ma żadnej relacji między orzeczeniem przez sąd, że na przykład w danym procesie doszło do przewlekłości, a rozliczeniem osób, które w tym postępowaniu dopuściły się przewlekłości. Podobnie, gdy sąd orzeka, że doszło do wydania orzeczenia z rażącym naruszeniem przepisów prawa. Brakuje do tego odpowiednich mechanizmów prawnych. Przecież jest niemożliwe, żeby jakaś grupa społeczna, w tym przypadku sędziowie, nie podlegała rozliczaniu z jakości wykonywanej pracy.

Co będzie, jeśli Trybunał Konstytucyjny zablokuje uchwałę Sądu Najwyższego w sprawie KRS, bo, jak rozumiem, do tego zmierza obóz rządzący?

Tutaj powstaje pytanie o wykonalność wyroku Trybunału w tym zakresie. W orzecznictwie Sądu Najwyższego doszło do sporu co do oceny prawnej osób powołanych na sędziów przez nową KRS. Skoro różne składy sędziowskie podejmowały w tym samym temacie rozbieżne rozstrzygnięcia, to jest wręcz pożądane, aby – tak jak to się stało – SN w szerszym składzie taką sprawę rozpoznał. Natomiast z punktu widzenia istoty problemu uchwała podjęta przez Sąd Najwyższy niewiele nam daje i tylko utrwala wątpliwości co do statusu poszczególnych sędziów. A pamiętajmy, że takich osób jest już kilkaset i w perspektywie następnych miesięcy będą kolejne. Istnieje ryzyko, że jeśli chaos będzie się pogłębiał, to za trzy, pięć czy dziesięć lat, już po uprawomocnieniu się wyroku, ktoś orzeknie, np. Trybunał w Strasburgu, że osoba wydającą ten wyrok jednak nie była sędzią. A skoro tak, to co z takim rozstrzygnięciem wydanym prze nie-sędziego? To kolejne lata rozwiązania tego problemu, ale z nim wiąże się też na przykład pytanie o odpowiedzialność odszkodowawczą państwa za szkodę wyrządzoną przez niezgodne z prawem działanie organu władzy publicznej itd. W interesie każdego obywatela jest więc to, żeby pewność w orzecznictwie powróciła.

Czy nie ma pan wrażenia, że listy poparcia do KRS to obecnie jedna z najpilniej strzeżonych tajemnic? Dlaczego nie można ich po prostu ujawnić, co zresztą nakazał sąd?

Na ten temat możemy formułować hipotezy, bo z punktu widzenia prawnego nie ma przeszkód do ujawnienia tych list. Pierwsza hipoteza to jest brakowanie dokumentów. One mogą być zniszczone po upływie pięciu lat od ich wytworzenia. Może jest więc tak, że zainteresowane osoby czekają, aby upłynął odpowiedni termin i wtedy problem sam się rozwiąże. Druga hipoteza to są ewentualne wątpliwości wokół sposobu zbierania podpisów pod kandydaturami do KRS, np. w Ministerstwie Sprawiedliwości. Na podstawie takiej listy można by dokładnie odtworzyć, jak ta zbiórka była prowadzona, jak osoby siedzące w kolejnych pokojach ministerstwa, biurko za biurkiem, składały podpisy. Jest pytanie, czy na takiej liście faktycznie są tylko podpisy sędziów, czy może też innych osób, które mogły się podpisać, na przykład w czasie czyjejś nieobecności. Skoro marszałek Sejmu z taką determinacją nie pokazuje tych podpisów, to takie przypuszczenia można snuć. Rzymianie mówili: is fecit, cui prodest. Więc i my możemy zapytać: kto ma w tym interes?

Rozmawiał: Damian Cygan
Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także