Minister Woś o Tusku i Budce. "Ręce opadają"

Minister Woś o Tusku i Budce. "Ręce opadają"

Dodano: 
Michał Woś, wiceminister sprawiedliwości
Michał Woś, wiceminister sprawiedliwości Źródło: PAP / Tytus Żmijewski
Zaraziłem żonę w stanie błogosławionym i kilkunastomiesięczną córeczkę – powiedział na antenie TVN24 minister środowiska Michał Woś. Polityk od ubiegłego tygodnia zmaga się z koronawirusem.

16 marca minister środowiska Michał Woś poinformował, że wykonał test na obecność koronawirusa, a wynik okazał się pozytywny. Dzień później donosił, że czuje się gorzej, jednak pozostaje w domu. Później jednak trafił do szpitala, gdzie konieczne było podanie tlenu. W ostatnich dniach minister przekazał, że jego samopoczucie uległo poprawie. Dziś był gościem Konrada Piaseckiego na antenie TVN24.

– Niestety sytuacja zmusza mnie też do podejmowania pewnych decyzji związanych z działalnością ministerstwa i do uczestniczenia w różnych telekonferencjach, natomiast nie jestem w pełni zdrowy. Jestem osłabiony, mam napady kaszlu, ale stan mojego zdrowia nie jest tu najważniejszy – powiedział, podkreślając, że nie z teg opowodu zdecydował się na tę rozmowę. Jak wyjaśnił, zdecydował się na to, aby przestrzec przed bagatelizowaniem zagrożenia koronawirusem. – To poważne zagrożenie i walczymy zwłaszcza o naszych seniorów, o tych którzy są w grupie największego ryzyka – powiedział. Michał Woś podkreślił, że chciałby także podziękować wszystkim osobom, które są na pierwszej linii frontu w służbie zdrowia: pielęgniarkom, lekarzom, położnym. – Tym wszystkim, którzy w ramach swojej heiroicznej postawy, na co dzien niosą pomoc wszystkim chorym i trzeba im wszystkim podziękować i o nich pamiętać. Także wszystkie służby sanitarne, epidemiologiczne, mundurowe – dodał.

Szef resortu środowiska mówił także o początkach choroby i jej wykryciu. – Zacząłem kaszleć w piątek 13 marca, a w niedzielę leśnik, z którym miałem kontakt, otrzymał wynik pozytywny testu. Spotkania z przedstawicielami Lasów Państwowych odbyło się w ministerstwie. Leśnik nie miał wtedy objawów. Później okazało się, że miał kontakt z osobą zakażoną – relacjonował. Minister powiedział, że zaniepokojony kaszlem udał się do szpitala zakaźnego na Wolskiej w Warszawie. Jak podkreślił, "poszedł z ulicy", nie angażował w to ani ministra zdrowia, ani Głównego Inspektora Sanitarnego.

– Nie rozmawiałem z nimi, po prostu poszedłem z ulicy, gdy się dowiedziałem. Postąpiłem zgodnie z procedurą, z tym co zaleca GIS, czyli jeżeli wystąpiły objawy, a miałem kontakt z osobą zarażoną, to powinienem albo zadzwonić na infolinię albo udać się na oddział zakaźny do szpitala. Podjechałem w niedzielę wieczorem, ustawiłem się w kolejce, czekałem 1,5 godziny razem z innymi osobami. 5 czy 6 osób było przede mną w kolejce. (...) miałem wynik właściwie na następną dobę, w poniedziałek do mnie zadzwonili, najpierw ze szpitala zakaźnego, a później z sanepidu. (...) Później w państwa stacji Borys Budka wymyślał o tym, że jakieś specjalne procedury są i lepszy dostęp do testów, a pan Tusk tę tezę powtarzał, to naprawdę ręcę opadają. Dostęp do testów jest naprawdę dla każdego taki sam – przekonywał. – Takie słowa nie pomagały w rekonwalescencji – dodał.

Czytaj też:
Dziennikarka nie wytrzymała. "Czy prezes jest oderwany od rzeczywistości?"

Czytaj też:
"Jestem lekarzem. Mówię to, co myślę...". Szumowski o wyborach prezydenckich

Źródło: TVN24 / 300polityka.pl
Czytaj także