Oleg Ajrapietow, publicysta prokremlowskiej agencji Regnum.ru, wyjaśnia swoim czytelnikom, czym „tak naprawdę” była Bitwa Warszawska. Przyznaje, że było to wielkie zwycięstwo Polaków. Ściślej pisząc: relatywnie wielkie. A to dlatego, że, jak kpi Ajrapietow, Polacy w niedalekiej przeszłości odnieśli bardzo niewiele zwycięstw, więc muszą się cieszyć z tego, co mają. Publicysta sam sobie zaprzecza. Najpierw przyznaje, że I Rzeczpospolita padła ofiarą rozbiorów, i że klęska zaborców w I wojnie światowej dały jej szansę na odrodzenie. Następnie jednak pisze: „Polska zaczęła walkę o swoje niby „historyczne” granice, za które Polacy uparcie uważali te istniejące przed I rozbiorem”. Oskarża Warszawę o imperializm: „Odrodzona Polska próbowała odebrać, co się da, swoich sąsiadom: Niemcom, Czechom, Słowakom, Litwinom, Ukraińcom, Białorusinom i, oczywiście, Rosjanom. W rezultacie, jak to celnie ujął Julian Marchlewski, piłsudczycy poszli drogą starożytnych Trojan – sami zaciągnęli do swojej twierdzy przyszłych wrogów”. Jak zauważa Ajrapietow, celem Piłsudskiego było utworzenie „anty-Rosji”, czyli grupy państw, powstałych na bazie narodów wcześniej przez Rosję podbitych. Oczywiście, publicysta Regnum.ru odrzuca szczytne idee prometeizmu i przypisuje Warszawie intencje jak najgorsze. Oto państwa, wyrwane Moskwie przez Piłsudskiego, miałyby stać się na pierwszym etapie polską strefą politycznych wpływów, a na drugim – obszarem polskiego Kulturkampfu.
„Rusofobia była i pozostaje częścią składową polskiej kultury. Rosja była, jest i będzie winna w oczach Polaków tego, że w ogóle istnieje. A to dlatego, że na jej miejsce powinna się znajdować niezmiernie wspaniała, sprawiedliwa i katolicka Polska, „Francja Północy” – ironizuje autor. Jego zdaniem plany utworzenia „anty-Rosji” były wyrazem „manii i fobii”, typowych dla polskich polityków. Opisując działania wojenne, Ajrapietow nie stara się relatywizować win. Nie idzie na żadne moralne kompromisy. Pisze wprost, nie owijając w bawełnę – za wybuch konfliktu odpowiada imperialny agresor. Czyli Polska. Z lubością opisuje polskie zbrodnie na ludności cywilnej i jeńcach (do których, niestety, dochodziło), wyolbrzymiając ich skalę i całkowicie przemilczając o wiele liczniejsze i poważniejsze zbrodnie bolszewików na ludności cywilnej i jeńcach. Z satysfakcją cytuje ostre wypowiedzi Piłsudskiego na temat Rosjan, w których Naczelnik dawał wyraz swojemu poczuciu wyższości zarówno nad białymi, jak i czerwonymi. Wyciąga z tego oczywiste z perspektywy sowieckiej i rosyjskiej propagandy historycznej wnioski. Polaków, którzy „napadli” na Rosję Sowiecką w 1920 r., nazywa z sarkazmem „rasą polskich panów”, którzy chcieli podbić pogardzanego wroga. Skojarzenia narzucają się same – Piłsudski to protofaszysta, który na długo przed Hitlerem chciał zgnębić rosyjskich „podludzi”. A zresztą co za różnica – przecież zarówno Naczelnik, jak i Führer byli tylko kolejnymi wodzami najazdu Zachodu na biedną Rosję.
Ale „rasa polskich panów” nie tylko nie była w stanie podbić Rosji, na którą napadła, ale i broniąc się przed nią na własnym terenie musiała błagać na kolanach o pomoc silniejszych sojuszników. Jeśli wierzyć Ajrapietowowi, prawdziwym zwycięzcą Bitwy Warszawskiej był Weygand („faktycznie kierował polskim sztabem”), a francuscy instruktorzy służyli niemal w każdym polskim batalionie. To oczywiste nieporozumienie, ale typowa dla rosyjskich publicystów polonofobia każe im bardzo często umniejszać jakikolwiek polski sukces i w porównaniu Polski z Europą Zachodnią zawsze i wszędzie uznawać bezapelacyjną i miażdżącą wyższość tej drugiej. Polscy imperialiści wygrali zatem z miłującymi pokój bolszewikami dzięki Francji. Swoich imperialnych zakusów nie porzucili, próbując dalej destabilizować Związek Sowiecki. Bo przecież immanentną cechą polskości jest „upajanie się własnymi fobiami i maniami oraz ekspansja kulturowa na Wschodzie”.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.