Samoobsługowa paranoja

Samoobsługowa paranoja

Dodano: 
Zdjęcie ilustracyjne
Zdjęcie ilustracyjneŹródło:Pixabay / Domena publiczna
5 września, dzień 187. Wpis nr 176| Doszliśmy do granic absurdu. Pandemia, naciągana jak guma od majtek trzeszczy i od czasu do czasu pęka strzelając w twarz rzeczywistości i logice.

Absurdalność i sprzeczność obostrzeń nie da się ogarnąć rozumem ale dołącza do tego element ludzkiej psychiki, w której zastrachani wyznaczają nowe standard paniki. Rządzący, mam nadzieję, że przypadkiem, wzmacniają ten krytyczny proceder przyspieszającej spirali w dół. W ramach kolejnych regulacji przerzucają egzekwowanie absurdalnych obostrzeń na… obywateli. To już nie będzie pan w mundurze, to będzie twoja sąsiadka, która prowadzi sklep, dyrektor szkoły, tramwajarz. Popatrzmy na kilka przykładów.

Tramwaj. Warszawski. Numer 27 – na Koło. Jakaś nieświadoma zagrożeń pasażerka rozmawia przez telefon, że nie może się doprosić reakcji służb, na wynik swoich testów. Treść rozmowy dociera do motorniczego (jakiś życzliwy podsłuchał rozmowę, zadzwonił do centrali a centrala do motorniczego – tak to chodzi), ten zatrzymuje tramwaj na środku Kercelaka, pasażerowie dowiadują się co się stało i… uciekają z tramwaju w popłochu. Tramwaj zostaje zamknięty, podejrzana odwieziona przez kosmitów, wóz stoi na torach do 22.00, ruch wstrzymany, zaś specjalna ekipa (ryzykantów?) odprowadza tramwaj do zajezdni, gdzie druga ekipa (samobójców?) dezynfekuje go do czysta. Motorniczy na kwarantannę – sam tego chciałeś Grzegorzu Dyndało. Teraz dane identyfikacyjne tramwaju są utajnione, bo przecież nikt nie wsiądzie do wagonu śmierci. Jeden telefon, jednej biednej babeczki, co to nawet nie wiadomo czy tego wirusa miała (przepraszam – czy coś wyszło na testach). Decyzję podjął… motorniczy. Losy zakażonych pasażerów są nieznane, bo ci uciekli a na wezwanie, by się zgłosić nikt nie odpowiedział, bo pewnie nie chce siedzieć tygodniami na kwarantannie bawiąc się testami w zabawę pt. „do dwóch razy sztuka”.

Decyzję podejmuje sprzedawca, czy ci sprzeda czy nie. Po Polsce rozprzestrzenia się ruch denialistów prawnych, którzy zbierają się w grupy i wyposażeni w zestaw przepisów prawnych niemaseczkowo nawiedzają sklepy. Mało tego – mają też występy wyjazdowe. Rozsyłają do siebie listy sklepów, które nie poddają się nakazom. Sprawa nie jest taka oczywista dla twardych egzekutorów: ostatnio sąd rejonowy w Suwałkach nałożył grzywnę na sprzedawczynię za niesprzedanie towaru klientowi z powodu niemania maseczki. To na poziomie kodeksu wykroczeń. Jeśli chodzi o kary wyższe i powoływanie się na niekonstytucyjność zakazów to w sądach powszechnych wysokie grzywny (głównie sanepidowe) są uchylane, o mandatach już nie mówiąc. I nie dzieje się to tylko dlatego, że sądownicza „kasta” robi na złość PiS-owi, tylko chodzi o podstawową rzecz – rozporządzenie, czyli akt niższego rzędu nie może uchylać konstytucyjnych praw. Zresztą widzi to chyba parę sklepów, bo oficjalnie ogłaszają, że obostrzeń maseczkowych przestrzegać nie będą.

Ciekawa jest sprzeczność w tym względzie miłujących naszą konstytucję. Niedawno czytano ją dzieciom przed snem (to dobre jest, ja bym zasnął snem kamiennym przy takim np. rozdziale XIII „Przepisy przejściowe i końcowe”) i po tramwajach (jeszcze przed maseczkową paranoją „głos się rozchodził”). Teraz ci sami, literalni, zwolennicy ustawy zasadniczej nie tylko sami zakładają sobie maseczki (ich sprawa), ale wymagają tego od innych, choć to sprzeczne z Konstytucją, którą tak dobrze przecież znają.

Po meczu Jagiellonia – Wisła Kuba Błaszczykowski zrobił sobie selfie z fanem. Powstała kowidowa panika, że nie wiadomo czy kibic nie był zakażony i czy być może nie zaraził Kuby. Lub odwrotnie, czy jakoś tak, bo los kibica do tej pory nieznany. Efekt – Kuba wracał osobnym samochodem do domu, nie z piłkarzami autobusem i został poddany badaniom na zbrodniczego koronawirusa. Kuba, który wcześniej turlał się po boisku z dwudziestką spoconych ludzi, który robi zakupy w biedronkowych tłumach i siedzi w knajpie bez maseczki. Zaraz, a jak to bez maseczki? Przecież np. w takich kinach to jak siedzisz na widowni to musisz mieć maseczkę, ale jednocześnie sprzedają ci wcześniej prażoną kukurydzę, którą wciągasz na sali… no jak? Kukurydza przechodzi przez maseczkę a wirus nie? Może to chodzi o kierunek? Że jak od siebie to na mikrony, a jak do siebie to na centymetry?

Gościu, co na pokładzie samolotu tuż przed startem dostał sms, że ma pozytywny wynik testu na koronę wprowadził cały samolot, łącznie z pasażerami, w stan paniki totalnej. Lot zawrócono, pasażerów ewakuowano, wnętrze zdezynfekowano, ale całego towarzystwa nie poddano kwarantannie, bo… byli tylko 15 minut na pokładzie ze śmiertelnie przecież zakażonym, więc transmisji być nie mogło, bo inaczej 200 pasażerów w kwarantannę i wynająć hotel na koszt linii lotniczej. Ale przecież – według słynnego rysunku – transmisja między ludźmi w maseczkach to 10-20 procent. Czyli jak jest ich 200 (dodajmy – bezobjawowych) pasażerów w maskach na pokładzie, to mamy 20 do 40 zakażonych. Ale nie mamy, bo… nie.

Albo taka historia: „Mąż był z synem w poradni ortodontycznej. Przed wejściem ankieta i mierzenie temperatury. Wszystko ok. Czekają chwilę w poczekalni (nikogo poza nimi) po czym syn kichnął,Pani z recepcji wyleciała, przepisala syna na kolejną wizytę na za miesiąc i kazała opuścić lokal. Dodam że syn jest alergikiem i codziennie rano kicha ale na nic zdały się tłumaczenia”. No kichnął chłopaczek, a decyzje podjęła pani z rejestracji. I miesiąc jak psu w buty. Podstawa prawna? Żart? Dlaczego i na jakiej zasadzie pani podjęła decyzję?

To cwany proceder jest. Oddać władzę absolutną w ręce spanikowanych ludzi. Jednych postraszyć przepisami, drugich już nawet nie trzeba, bo sami dopilnują. Kaszlącego dogonią, kichających wyłapią. I człowiek się zdezorientuje, że może to tylko on ma jakieś płaskoziemne wątpliwości, skoro wszyscy dookoła… I taki egzekutor, nawet jeśli przymuszony mandatowym szantażem sam widzi, że to absurd, to jak będzie wymagał od innych maseczkowania, to przecież sam będzie tę maseczkę nosił, nawet jadąc samotnie w samochodzie (nagminne). Znajdzie sobie racjonalizację tej głupoty, bo inaczej wyszedłby wobec samego siebie na durnia. Tak działa ludzki umysł.

Ale wróćmy do źródeł. WHO ogłosiła, że bezobjawowi nie zakażają. Co prawda zaraz to zdementowała, ale to już któryś zwrot w tej sprawie. Nie ma ŻADNYCH dowodów, że bezobjawowy chory (a właściwie bezobjawowy z pozytywnym wynikiem testu) kogokolwiek zakaża. W związku z tym pora wrócić do poprzednich, wyjściowych wniosków: maseczki tylko dla trzech przypadków (jak mówił prof. Gut (12:20), ale to było w kwietniu, jak go jeszcze starsi i mądrzejsi nie naprostowali, zresztą polecam cały wywiad): 1. chirurga, by nie zanieczyścić pola operacyjnego, 2. służby zdrowia w pomieszczeniach z chorymi oraz 3. objawowych chorych. Do tego niebezpieczeństwo wirusa. Amerykanie zrewidowali porządnie przypadki koronawirusowych śmierci i wyszło, że jest to 6% czystych przypadków. 6% – reszta to ciężkie choroby współistniejące. Powie ktoś – ale to wirus przyspieszył ich śmierć. Być może. A dwa lata temu, jak ktoś umierał na raka, to medycy robili mu jakiś wymaz na jakiegoś wirusa? Nie. A był on ci wtedy z nami? Ano nie wiadomo, bo nie było przecież cudownych testów z kliniki Charite w Berlinie. Testów tak dokładnych, że trzeba je powtarzać do skutku, bo dają sprzeczne wyniki. Wypuszczą cię na wolność jak masz dwa z rzędu negatywne, ale broń Boże nie rób sobie trzeciego dla ciekawości, bo możesz stracić wolność (mój kolega tak sobie robił co tydzień i jeszcze „siedzi”, bo ma naprzemienne wyniki). Testów, które produkują cud natury – bezobjawowo chorych, ba – takich co to się samowyleczyli, nabrali odporności, a potem im ta odporność zniknęła bo po „ozdrowieniu” zachorowali jeszcze raz. W związku z tym czekamy na cudowną szczepionkę, którą – co za niespodzianka – będziemy musieli powtarzać co kilka miesięcy. Ale i to nie da rezultatu, bo kowid zaczyna… mutować. Tak więc nie dość, że co kwartał zastrzyk bo przeciwciała gdzieś cudownie znikają, to jeszcze pomnóżmy to przez liczbę mutacji wirusa i dodajmy, że szczepionka będzie działała na tę znaną, więc z przeszłości, wersję. Więc będziemy się zbiorowo szprycować na byłe odmianę kowida, zaś i tak chorować (na testy dodajmy) bo zaatakuje nas złowroga wersja obecna.

Przez te testy można produkować dowolną liczbę „fal”, w dowolnych momentach. Gdy się porówna ilość przeprowadzonych testów z ilością wykrytych przypadków (niech już będzie, że testy wykrywają „coś”) to wychodzi średnio 3% zakażonych wśród testowanych. I jak się zwiększy liczbę testów to 3% dalej stoi, ale… bezwzględna ilość chorych rośnie. To znaczy epidemia się nie rozwija, ale podajemy codziennie coraz bardziej alarmistyczne wyniki: ilość chorych wzrosła o 300 w ciągu dnia (bo zwiększyliśmy liczbę testów, a dalej stoi 3%), a więc przykręcamy śrubę. Ogłupiały lud kiwa głową: no tak, rzeczywiście wzrosło, rządzący mają rację, a więc bawełniane coś na gębę i gonić innych płaskoziemskich egoistów. Może to i śmieszne gbyby nie było takie smutne.

Bo idzie jeszcze gorzej. W Rzepie ciekawy artykuł, że zgodnie z prawem, dla dobra zdrowia publicznego mogą cię przymusić do zbadania czy nie masz kowida, jeśli zostaną powzięte wobec ciebie podejrzenia, że go masz. Jak widać z powyższego podejrzenia mogą być powzięte przez: maszynistę tramwaju, panią w recepcji, nauczycielkę, czyli właściwie każdego, który podejrzenia poweźmie. Tyle, że taka sytuacja może dotyczyć także przymusowych szczepień. No bo jak się powiedziało A, to dlaczego baranek nie ma powiedzieć beeee? Skoro dla zdrowia publicznego mogą ci przymusem, na podstawie domniemań „życzliwych inaczej”, wsadzić szpatułkę do gęby, to dlaczego nie igłę w ramię? Co kwartał? Coraz bardziej martwiący mnie producent oprogramowania, Bill Gates, już ostrzega, że ci co się nie będą chcieli zaszczepić będą wykluczeni z życia publicznego i pozbawieni praw. Będą musieli nosić „znak bestii”, że są zaszczepieni, w przeciwnym razie nie dostaną pracy, nic nie kupią a ich dzieci nie pójdą do szkoły. I większość postrachanych jest na to gotowa. Gotowa na powstanie klasy niższej, tych debilnych płaskoziemców, którzy zaprzeczają istnienia wirusa wychodzącego raz po raz na tak/nie w kolejnych testach. O śmiertelności na poziomie promilowym (podzielcie sobie Państwo ilość polskich „kowidowych” zgonów – na dziś 2.056 – przez amerykańskie 6% ofiar koronawirusa na czysto i to wszystko przez ilość pozytywnych testów, bo nie chorych) i rozprzestrzenianiu się drogą kropelkową, tak jak wszystkie grypy do tej pory.

Jesteśmy już gotowi, odkąd jakiś debil ogłosił dumnie, że stworzył aplikację e-donosiciel. Będzie robił zdjęcia ludziom bez masek i upubliczniał, by służby się wzięły za tych baranów. To taki nasz obywatelski wkład w pilnowanie samych siebie. Tak, to my Polacy, sami się napraszamy, sami będziemy pomagać w tym procederze. I to my – naród niby wolnościowców, co to za „wolność naszą i waszą”. A gdzież tam, to wstyd, bo wolności (i logiki) muszą nas uczyć pogardzane „niemiaszki”, które rozpoczęły (mam nadzieję) trwały proces budzenia się z tej paranoi. W Berlinie zebrało się ponad milion ludzi, by zaprotestować przeciwko bezsensowności obostrzeń. A… nic o tym nie wiecie? No tak, bo skąd macie wiedzieć? Z mediów? Nie rozśmieszajcie mnie…

My wciąż jesteśmy przecież „za wolność naszą i waszą”. No, chyba, że ktoś kichnie.

Jerzy Karwelis

Więcej wpisów na blogu Dziennik zarazy.

Źródło: dziennikzarazy.pl
Czytaj także