Dziennik Zarazy. W oparach absurdu

Dziennik Zarazy. W oparach absurdu

Dodano: 
zdjęcie ilustracyjne
zdjęcie ilustracyjne Źródło: PAP/EPA / MATTEO BAZZI
19 września, dzień 201. Wpis nr 190. Zakażonych/zgonów/ozdrowień: 78.330/2.282/63.861. Na niedzielę znowu lajtowo, czyli popatrzymy na tygodniowy zbiór wirusowych dziwolągów. Zbiera się to w tempie podwyższonym. Najlepsze dziwolągi ujawniają się w naszej polityce. Nasza chata, jak widać, ze światowego skraja. Dzieją się rzeczy dla nas kluczowe a my się ganiamy z tęczowymi czy futerkowymi. Płodozmian polskiej polityki przyspiesza, ale zacznę się nad nim zastanawiać jak to będzie miało jakiś moment zatrzymania, a więc nieprędko. Teraz – do naszych „michałków”.

Kowid przeszorował po dnie branżę lotniczą. Nawroty kwarantanny, zamknięcia-otwarcia, listy krajów do i z, oraz ogólna panika nie sprzyjają podróżowaniu, co wykańcza i tak osłabioną turystykę. Niechlubny liderem jest tutaj Singapur, który stracił 40% swojej gospodarki, głównie poprzez zakaz lotów do i z Singapuru. Teraz trochę się poluzowało, ale obecny ruch stanowi około… 2% poprzedniego. Singapore Airilnes zanurkowały tak głęboko, że mimo wielomiliardowych dotacji muszą okroić swoją siatkę połączeń i stan załogi. Ostatnio Singapurczycy wpadli na pomysł by z ich lotniska Changi odbywały się loty… donikąd. Czyli mamy prawdziwy round trip. 75% badanych stwierdziło, że kupiliby taki bilet, by sobie tylko polatać. To znak naszych czasów – okazało się, że większość ludzi lubi loty same dla siebie, nie po to by się gdzieś dostać. Wyszło, że większość branży lotniczej oparta nie jest na przewozie pasażerów z punktu A do B, tylko na ich pasji latania. Ale może to dlatego, że Singapur to wyspa jest i wielu chciałoby choć na chwilę mieć złudzenie, że się z niej wydostali…

Na Netflixie interesujący dokument: „Social dilemma„. Opowiada „prawdę” o social mediach. Ciekawe podejście – mówią o SM sami ich twórcy i widać z wypowiedzi, że zorientowali się, iż uwolnili – mówią, że nieświadomie – potwora z jaskini. Nie wiedzieli, że to się tak rozwinie, uzależni od siebie ludzi, podzieli społeczeństwa. Ale konkluzje są zaskakująco… lewackie, co pozwala powątpiewać w obiektywizm intencji autorów. Okazuje się, że najlepszym remedium na wszechogarniający filtr SM ma być… opodatkowanie informacji. Musimy się z tym zmierzyć, wedle słów autorów, bo świat musi się uporządkować przed czekającą nas katastrofą klimatyczną. Czyli wnioski są takie, że będzie jeszcze więcej cukru w cukrze. Ciekawe czy i kiedy doczekamy się nie tylko porządnej analizy wpływu SM na cywilizację ale i obiektywnych propozycji co z tym dalej zrobić. Ludzkość jest coraz bardziej uzależniona od medium, które staje się dominującym źródłem informacji przy powiększającej się skali cenzury przekazu. TO jest wyzwanie dla ludzkości a nie opodatkowanie tego wszystkiego.

A mamy już do czynienia z cenzurą na pełną skalę. Kiedyś się tym zajmę bardziej szczegółowo, ale zaglądamy do Wielkiej Brytanii w tej sprawie. Tam w szkołach zabronione jest dowcipkowanie na temat koronawirusa. Sankcje – do wydalenia ze szkoły włącznie. Słabe te podstawy faktograficzne jak trzeba się tak bronić przed kowidową herezją. I słabe pojęcie o ludzkiej wolności. Trzeba ludzi izolować od szkodliwych miazmatów, bo gotowi są uwierzyć i zrobić sobie i innym krzywdę. Tak się prawda nigdy nie broni. Zamordyzm – zawsze.

Co do cenzury to podciągamy, dołączamy do czołówki. Polski sąd wydał zakaz. Poszło o awanturę pomiędzy prezesem PZPN Bońkiem i dziennikarzem „Gazety Polskiej Codziennie”. W jej wyniku sąd wydał całej gazecie zakaz pisania o tej sprawie przez… rok. W dodatku wypisał listę tematów, jakimi nie może zajmować się gazeta. To typowy przykład cenzury prewencyjnej, to znaczy takiej jak za komuny. Kiedyś można było publikować co się chce i ewentualnie odpowiadać ex post w razie oszczerstw. Teraz sąd już wie lepiej co można, a co nie. Instytucję cenzury komunistycznej, niegdyś z centralą na Mysiej w Warszawie, przejęły teraz polskie sądy? Po reformie tychże? Ciekawe…

Mamy wysyp kowidowych absurdów. Już są zamówione szczepionki i wiadomo ile będą kosztowały, i kto dostanie. Tyle, że szczepionki… jeszcze nie ma. Polacy kupili ją dla całej populacji, przepraszam, mam nadzieję, że zamówili, a nie kupili i zapłacili za wirtualne szczepionki, bo jeszcze wyjdą jak z respiratorami. Ale jak to – po jednej dla każdego? Przecież wyszło, że przeciwciała na koronę znikają po 3 miesiącach. A więc co najmniej po cztery (rocznie) na głowę. No i jeszcze wirus mutuje – a więc szczepimy na którą jego wersję? Wuhan 1/2020? Lombardia 3/2020? Great Bretain 4/2020? Madryt forever? Zaznaczma, że to „stare” wersje w stosunku do tej wersji wirusa, która będzie obowiązywać w momencie zaszczepienia. W kwestii szczepionek płaskoziemcy otrzymali „dobrą” wiadomość. Tester szczepionek… zachorował. Od szczepionki. A więc prace wstrzymane i nie wiadomo kiedy się rozpoczną. Choć walka o „zamówienie życia” trwa na całym globie.

Jak przewidywałem oddanie władzy epidemiologicznej filologom, którzy czasami są dyrektorami szkół odnosi epickie rezultaty. Nie dość, że minister oddał wręce dyrektorów decyzję czy mierzyć temperaturę dzieciom czy nie, to doszło do pełni samowoli. Zespół szkół w Łukowie został zamknięty, bo dyrekcja… słyszała, że… podobno jest wiele kwarantann w rodzinach (i u sąsiadów?) szkolnej dziatwy i to mimo braku jakichkolwiek niepokojących wyników testów – zamknęła szkołę. Czyli mieliśmy już następujące powody: podsłuchany telefon (zaaresztowano tramwaj), uczeń stracił smak (ewakuacja), a teraz – słyszała Pani, podobno gdzieś tam… Czy to przypadkiem nie spełnia definicji paniki, czy coś mi się jednak pomyliło?

Ale kara jest i musi być. W indonezyjskiej prowincji Jawa przyłapani na niemaniu maseczek za karę muszą kopać groby dla zmarłych na kowid. Jawajczycy mają odlot z tymi zmarłymi i kowidem. Ostatnio działacze organizacji walczącej z kowidem wzięli się za sposób. Nawiązali do lokalnych wierzeń w pocong, czyli upiory zmarłych, którzy jeszcze 40 dni po śmierci bazują na ziemskim padole. Ponieważ lud indonezyjskie zbierał się wieczorami na towarzyskich spędach, co groziło niedystancingiem, to postanowiono przepłaszać balujące tłumy zjawami charakterystycznie ubranych upiorów. Po początkowym sukcesie przyszedł zwrot – okazało się, że zaczęto bardziej tłumnie przybywać na spotkania towarzyszkie… w nadziej by się pobać z upiorem. To przecież było jasne – ludzie płącą za oglądanie horrorów, a tu takie atrakcje za darmo. Akcję wstrzymano. Na razie.

Zackrydz Rodzi (ah te malezyjskie nazwiska!) z Malezji zgubił swój telefon w dżungli za domem. Znalazł go potem, ale okazało się, że wcześniej przejęły go małpy i porobiły parę zdjęć, w tym klika selfie. Student opublikował zdjęcia w social mediach, ale nie zna chyba przypadku fortografa dzikiej przyrody, Davida Slatera, który w 2008 roku zaranżował sytuację, w której makak czubaty porobił aparatem kilka zdjęć, w tym sobie. Ciekawy eksperyment skończył się w sądzie, gdzie organizacja animalsistów PETA, zaciągnęła fotografa, za naruszenie praw autorskich… makaka. Była to, nieudana dotychczas, pierwsza próba wywalczenia praw autorskich dla zwierząt. Myślę, że obecnie jest to tylko kwestia czasu, skoro w niektórych krajach zwierzęta piszą już ustawy.

Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”

Źródło: dziennikzarazy.pl
Czytaj także