"Warszawka" zdradziła demokrację?
  • Jan FiedorczukAutor:Jan Fiedorczuk

"Warszawka" zdradziła demokrację?

Dodano: 
Jacek Żakowski
Jacek Żakowski Źródło: PAP / Jakub Kaczmarczyk
Jacek Żakowski ubolewa, że „warszawka” nie chce brać udziału w protestach w obronie sądownictwa. Trudno się jednak jej dziwić. Totalna opozycja zrobiła wszystko, by na całe lata obrzydzić ludziom takie hasła jak praworządność, demokracja czy trójpodział władzy.

Czy rządzący „naginają”, konstytucję? Tak. Czy ją łamią? Bardzo możliwe. Nie chodzi jednak o samą ocenę działań prezydenta i obozu władzy, ale o stwierdzenie faktu, że obecne zamieszanie z Sądem Najwyższym jest nieporównanie bardziej kontrowersyjne niż wszelkie dotychczasowe batalie PiS-u z polskim sądownictwem.

A jednak pomimo tego wszystkiego, mimo że tym razem opozycja wydaje się naprawdę mieć argumenty po swojej stronie (a nie jak dotąd jedynie histeryczne zawodzenie), to jej protesty w niczym nie przypominają olbrzymich manifestacji sprzed roku. Na wtorkowym proteście co prawda zebrało się więcej osób niż w ostatnich tygodniach, ale jest to ledwie cień dawnej chwały.

Przegrzane sądy

Jacek Żakowski ubolewa nad „warszawką”, Tomasz Lis pisze, że Polacy są obojętni na „dramatyczną sytuację” sądownictwa, Lech Wałęsa stwierdza w końcu, że „tą ilością ludzi, to my nie nawalczymy”. Protesty straciły masowy charakter i ograniczyły się do radykalnego antypisu. Dlaczego tak się stało?

Cóż, po prostu temat sądów się „przegrzał”. Chociaż precyzyjniej byłoby powiedzieć, że został „przegrzany”. Dokonała tego opozycja, którą nie bez powodu nazwano „totalną”. Opozycja, która od momentu przegranych wyborów regularnie organizuje protesty w całym kraju, która praktycznie nie przyjmuje żadnych zarzutów pod adresem projektu III RP. Opozycja, która przy dyskusji na dowolny temat jest gotowa wyciągnąć konstytucję i machając nią, krzyczeć o więzieniu dla Kaczyńskiego, Macierewicza czy Szydło.

Każdy temat, każde zagranie polityczne ma pewien „potencjał”. Im częściej polityk korzysta z jakiegoś posunięcia, tym mniej jest ono efektywne. Asa można tylko raz użyć w tej grze.

Pasterz, wilk i konstytucyjne owce

Gdy PiS po przejęciu władzy zaczął swój „taniec” z polskim sądownictwem, opozycja – zgodnie ze swoją anty-pisowską filozofią – od razu przystąpiła do walki „na całego”. Nie wskazywała na błędy i potknięcia PiS-u, tylko dążyła do całkowitej delegitymizacji nowej władzy.

Dlatego wytoczono najcięższe działa: ulicę i zagranicę. W zaprzyjaźnionych mediach naczelne autorytety dzień i noc mówiły o „Polsce PiS” przypominającej losy Republiki Weimarskiej, a liderzy opozycji jeździli do Brukseli, by tam zgodnie z zasadą „po nas choćby i potop” nawet minimalnie zaszkodzić rządzącym.

I w końcu temat się przegrzał. To jak w słynnej bajce Stanisława Jachowicza o wilku i pasterzu. Pasterz dla dowcipu kilkukrotnie krzyczał, że wilk napada na jego owce. Sąsiedzi przybiegali z pomocą, ale za każdym razem okazywało się, że są ofiarą żartu. Gdy wilk w końcu faktycznie napadł na stado, nikt nie przybiegł na krzyki pasterza.

Bo zastanówmy się, ileż razy ta konstytucja może być łamana? Była deptana przy ułaskawieniu Mariusza Kamińskiego, zmielono ją przy sporze z Trybunałem Konstytucyjnym, złamano przy ustawie o zgromadzeniach publicznych, przy słynnym grudniowym „puczu” i obradach w sali kolumnowej, przy sprawie aborcji, przy korniku drukarzu, przy pomniku smoleńskim...

Jeżeli zaufać autorytetom opozycji, to w ciągu ostatnich 2 lat konstytucja była w Polsce łamana średnio raz na miesiąc. Stosując tę logikę, ciężko się dziwić przeciętnemu Kowalskiemu, że w końcu dał sobie spokój i machnął ręką. Skoro Kaczyński tyle razy deptał ustawę zasadniczą, a kraj jeszcze stoi, to najwyraźniej nic aż tak strasznego się z tym całym „łamaniem” nie wiąże. Traf chciał, że ludzie stracili cierpliwość do opozycji w momencie, w którym ta po raz pierwszy wydaje się mieć jakieś argumenty.

Kabaretowa demokracja

Dla polityka nie ma nic gorszego niż śmieszność. Tymczasem „obrona konstytucji” przerodziła się w kabaret. Wystarczy włączyć popularne „Ucho prezesa”, poszperać chwilę w Internecie, czy nawet włączyć jakikolwiek dziennik telewizyjny. Nawet podczas mundialu po przegranym meczu z Senegalem mogliśmy obserwować memy ze zdjęciem Thiago Cionka i podpisem „przecież nie będę podawał do piłkarzy państwa, które łamie konstytucję”. Po prostu praworządność stała się w Polsce tematem strywializowanym i ośmieszonym.

Ale czy mogło być inaczej? Jeżeli twarzą protestu ma być Lech Wałęsa – człowiek, którego chyba już nikt nie traktuje poważnie, który jawnie zapewnia o chęci dokonania przewrotu i de facto grozi policji użyciem broni? Gdy drugą twarzą buntu jest prof. Rzepliński, który sam miał konstytucję w głębokim poważaniu, odmawiając podporządkowania się ustawie (wszak konstytucja jasno mówi, że to ustawa określa tryb pracy Trybunału Konstytucyjnego)? Gdy kolejnym liderem demokracji została prof. Gersdorf, pouczająca studentów prawa (!), że Prezes Sądu Najwyższego nie może czasem być apolityczny (by dosłownie chwilę później bronić mitycznego trójpodziału władzy)? Już o obrońcach konstytucji pokroju Mateusza Kijowskiego czy Obywateli RP nawet nie wspominajmy.

Dzisiaj „obrona praworządności” nie ma już nic wspólnego z żadną konstytucją, podziałem władz i demokracją; „obrona praworządności” oznacza ni mniej, ni więcej tylko po prostu obronę przed PiS-em.

Przegrana praworządność

Praworządność wszak nie była nigdy celem opozycji totalnej, a jedynie środkiem do wyeliminowania z polityki Jarosława Kaczyńskiego – ostatniego liczącego się polityka, który jest w stanie podważyć układ III RP.

I tu nie chodzi tylko o ostatnie dwa lata, gdy niemal każde działanie rządzącej partii było określane jako niekonstytucyjne. Sprawa dotyczy całego procesu delegitymizacji Prawa i Sprawiedliwości, niemal odmawiania Kaczyńskiemu prawa do udziału w życiu publicznym.

Niestety (stety?), opozycja przegrzała temat i sprowadziła go do czystego absurdu. Zamiast rozważać przyszłość polskiej praworządnością, mamy memy; Zamiast dyskutować nad kształtem polskiego sądownictwa, skazani jesteśmy na arbitralną decyzję szeregowego posła.

Kilka dni temu prezydent Duda swoim kuriozalnymi pytaniami referendalnymi na całe lata przekreślił możliwość poważnej debaty ustrojowej. Teraz, jakby w odwecie, opozycja przegrała szanse na poważną dyskusję o polskiej praworządności.

Redaktor Żakowski ubolewa nad tym, gdzie podziała się ta „piękna warszawka”, która jeszcze rok temu wierzyła w konstytucję. Cóż, sami ją pognaliście.

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także