Nas o Wołyniu nie uczono
  • Anna M. PiotrowskaAutor:Anna M. Piotrowska

Nas o Wołyniu nie uczono

Dodano: 
Wieniec, który prezydent Andrzej Duda złożył w miejscu nieistniejącej już polskiej wsi na Wołyniu, w ramach obchodów 75. rocznicy ludobójstwa Polaków na Wołyniu
Wieniec, który prezydent Andrzej Duda złożył w miejscu nieistniejącej już polskiej wsi na Wołyniu, w ramach obchodów 75. rocznicy ludobójstwa Polaków na Wołyniu Źródło: PAP / Jacek Turczyk
Doczekaliśmy chwili, w której przedstawiciele najwyższych władz państwowych nazywają po imieniu zbrodnię popełnioną przez ukraińskich nacjonalistów na ludności dawnych Kresów Rzeczypospolitej. Przyszedł więc czas nazwać po imieniu drugą zbrodnię. Tę, o której ojciec ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego, Jan Zaleski, pisał, że gorsza jest od śmierci przez ciosy siekierą. Tym boleśniejsza, bo zadana przez własnych rodaków.

"Naród, który traci pamięć przestaje być Narodem
– staje się jedynie zbiorem ludzi czasowo zajmujących dane terytorium".
Józef Piłsudski

Piszę te słowa jako przedstawicielka pokolenia wychowanego w wolnej Polsce. Pokolenia, którego nauczyciele nie bali się już mówić o Zbrodni Katyńskiej i uczyli o niej w szkołach. Ale też pokolenia, któremu w tej samej polskiej szkole nie było dane dowiedzieć się o ludobójstwie dokonanym przez Ukraińców na Polakach zamieszkujących Kresy Wschodnie. Ba, nie było nam dane usłyszeć o samych Kresach, o Wilnie, Lwowie, o naszych rówieśnikach sprzed kilkudziesięciu laty, o bohaterskich Orlętach, które poszły się bić za polski Lwów. Aż dziw czasem bierze, że czytaliśmy poezję POLSKIEGO wieszcza Adama Mickiewicza. Nic nie stało przecież na przeszkodzie, aby w imię dobrych stosunków z sąsiadem "oddać" go Litwinom. Ot tak, dla świętego spokoju. Wszak pisał on "Litwo, ojczyzno moja...". Aby dowiedzieć się o Wołyniu, zbrodniarzach z OUN-UPA, aby mieć świadomość polskości ziem, które dziś wyrokiem historii - konkretnie Stalina - znajdują się w granicach innych państw, trzeba było pochodzić z rodziny Kresowian, być nieprzeciętnie dociekliwym, albo - jak ja - spotkać na swojej drodze ludzi, dla których w pamięci narodu nie mieści się pojęcie politycznej poprawności.

Zbliża się trzydziestolecie wolnej Polski. Dla większości ekip rządzących naszym krajem w tym okresie, ludobójstwo na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej było tematem tabu. Wyrzekły się własnych rodaków bestialsko pomordowanych przez banderowców, rodaków z których 90 proc. do dziś nie ma grobu, nie miała katolickiego pogrzebu. Wszystko w imię swoiście pojmowanego interesu politycznego. Choć kolejne pokolenia Polaków nie mogły posiąść wiedzy na ten temat w szkole, sytuację stopniowo zmieniał mający coraz większy zasięg internet. Tu nie ma tematów tabu (oczywiście ma to także swoje złe strony), tu głos przez lata poniewieranych i spychanych na margines Kresowian był już wysłuchiwany i spotykał się ze zrozumieniem, a milczenie władz budziło bunt. Coraz bardziej nieuchronny stawał się czas, w którym jasne się stanie, że prawdy nie da się przemilczeć. Ostatniego bastionu zmowy milczenia bronili jeszcze w 2016 roku co niektórzy posłowie opozycji oraz wiceminister kultury Jarosław Sellin, który przed podjęciem przez Sejm uchwały ustanawiającej 11 lipca Narodowym Dniem Pamięci Ofiar Ludobójstwa dokonanego przez ukraińskich nacjonalistów na obywatelach II RP, z mównicy sejmowej próbował rozmyć ukraińską odpowiedzialność za zbrodnię wołyńską, wskazując jako głównych jej winowajców Sowietów i proponując ustanowienie dnia pamięci męczeństwa Polaków na Wschodzie na 17 września. To się jednak nie udało.

Po latach walki środowiska kresowe doczekały dnia, w którym w uroczystościach związanych z rocznicą Krwawej Niedzieli biorą udział przedstawiciele najwyższych władz państwowych, gdy nie mówi się już o "wypadkach" czy "wydarzeniach wołyńskich", ale nazywając rzeczy po imieniu – o ludobójstwie. Doczekały dnia, w którym z ust najwyższej rangi polityków słyszą podziękowania za pielęgnowanie pamięci o ofiarach zbrodni. Skoro więc nazwaliśmy już jedną zbrodnię po imieniu, przyszedł czas, aby nazwać drugą. Tę, o której śp. ojciec ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego, Jan Zaleski, pisał, że gorsza jest od śmierci przez ciosy siekierą. Tym boleśniejsza, bo zadana przez własnych rodaków. To właśnie śmierć zadana przez przemilczenie. Ta zbrodnia to zdrada. I nie tylko wobec ofiar Rzezi Wołyńskiej i ich potomków, ale zdrada wobec całego Narodu Polskiego, który chciano pozbawić o nich pamięci, czyniąc z tego Narodu - mówiąc słowami Piłsudskiego - "jedynie zbiór ludzi czasowo zajmujących dane terytorium". Bo czym innym byśmy byli gdybyśmy uznali, że naszymi rodakami, są tylko ci, którzy mieszkają w granicach narzuconych nam przez Stalina, a o tych którzy pozostali na Kresach – martwi bądź żywi – możemy zapomnieć? Czym byśmy byli zapominając o losie Polaków z Wołynia? Co świadczyłoby o tym, że jesteśmy Narodem?

Tym wszystkim, którzy na tę niepamięć usilnie pracowali, którzy dopuścili się tak haniebnego zaniedbania wobec własnych rodaków, chcę powiedzieć dziś tylko jedno słowo: przegraliście. Przegraliście tak samo, jak przegrali ci, którzy chcieli wymazać pamięć o Żołnierzach Wyklętych.

Czytaj też:
Kult zbrodniarzy na Ukrainie. Fiasko polskiej polityki wschodniej

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także