Donald Tusk w wywiadzie udzielonym TVN24 zapowiedział, że jeśli w najbliższych wyborach prezydenckich wystartuje Jarosław Kaczyński, on także podejmie wyzwanie. Paweł Lisicki, redaktor naczelny tygodnika "Do Rzeczy" odczytuje to zapewnienie w kategoriach ambicjonalnych: – Nikt się nie spodziewa, żeby Jarosław Kaczyński wystartował w wyborach prezydenckich. To, że Donald Tusk ogłosił, że stanąłby w wyścigu, to była taka troszeczkę próba dopieczenia Jarosławowi Kaczyńskiemu i pokazania mu, że on by sobie w tej sytuacji z nim poradził. To próba propagandowego zagrania, nic więcej.
– Tak poważnie, deklarację Tuska należy odczytywać na dwa sposoby. Po pierwsze: to jest wyraźny sygnał, że on zamierza odegrać czynną rolę w polskiej polityce i najprawdopodobniej to jest przygotowanie do kampanii prezydenckiej. Od razu jest to wymierzenie ciosu skierowanego w Andrzeja Dudę. Bo to jest takie powiedzenie: "No, jak ten prawdziwy lider po drugiej stronie się pojawi, to ja stanę do wyborów" – podtekst jest taki. Że Andrzej Duda nie jest tym kimś, kogo należy się obawiać – mówił Lisicki na antenie TVP Info.
Redaktor naczelny tygodnika "Do Rzeczy" odniósł się także do zbojkotowania przez PO, Nowoczesną oraz PSL piątkowego Zgromadzenia Narodowego: – Wyjście i cała akacja opozycji pokazuje moim zdaniem jednak daleko posuniętą niedojrzałość. Bo to nie jest pierwsza instytucja, którą opozycja neguje. Opozycja myśli: Nie ma Trybunału Konstytucyjnego – bo są nie "nasi" (opozycji – red.) sędziowie; najprawdopodobniej nie mamy także Sądu Najwyższego i Sejmu. Krótko mówiąc, jedyną odpowiedzią na złą pozycję polityczną jest negowanie tych instytucji.
– Wyobraźmy sobie odwrotną sytuację. Gdyby tak się zachowywał PiS w czasie poprzednich rządów – wychodziłoby z Sejmu, nie uczestniczyłoby w żadnych uroczystościach. Teraz mamy sytuację w systemie demokratycznie całkowicie niespotykaną – mówił publicysta.