Maria Dłużewska: Za dobrej zmiany filmy robić jest jeszcze trudniej
  • Przemysław HarczukAutor:Przemysław Harczuk

Maria Dłużewska: Za dobrej zmiany filmy robić jest jeszcze trudniej

Dodano: 
Maria Dłużewska
Maria Dłużewska Źródło: PAP / Leszek Szymański
Myślę, że łatwiej zlekceważyć swoich, bo i tak będą siedzieć cicho, niż narazić się na zarzut ograniczania wolności słowa u „tamtych”. Myślę, że tu kłania się „wiecznie żywy” Gogol ze swoim przenikliwym opisem kasty urzędniczej, która została nietknięta ze wszystkimi swoimi przywarami – o nagrodzonym filmie, dobrej zmianie, której „zapał się wyczerpał”, i problemach z robieniem filmów dokumentalnych w Polsce, mówi portalowi DoRzeczy.pl reżyser Maria Dłużewska, lauratka głównej nagrody na X Festiwalu NNW w Gdyni za film „Krótkie popołudnie na Mazurach”.

Co dla Pani oznacza główna nagroda na festiwalu „Niepokorni Niezłomni Wyklęci” w Gdyni?
Maria Dłużewska: Cieszyłam się i cieszę z samego filmu, nie byłam przygotowana na żadną nagrodę. Po jej otrzymaniu wyszłam z sali i zadzwoniłam do operatora, dzięki któremu ten film powstał. Zdjęcia powstały przypadkiem, do zupełnie innego filmu. Po jakimś czasie zobaczyłam, że właśnie takie „surowe”, niedokończone, rejestrujące drobne czynności domowe obrazy najlepiej opiszą historię, którą chciałam opowiedzieć. Czyli historię Janka Kelusa i jego żony Urszuli. Okazało się, że pewne sekwencje są „niedokręcone”, więc musiałam je „dorysować”. Znalazłam wspaniałego grafika, pana Sławka Zalewskiego z Krakowa, który zrobił też ilustracje do piosenek Janka. W domu Kelusów ważną postacią jest kot. Kot, którego nie nakręciliśmy wcale. Więc został dorysowany. Potem były szalone dni montażowe z Małgosią Rodowicz. Do końca nie wiedziałyśmy, czy da się z tych strzępków zrobić film. Dało się.

Z zazdrością patrzymy na skromne, ale spełnione życie


Film opowiada o Janie Krzysztofie Kelusie, poecie, bardzie antykomunistycznej opozycji i jego żonie Urszuli „Kubie” Sikorskiej. Czego konkretnie widz może spodziewać się po tym filmie?
To jest film o spełnionym życiu na Mazurach, gdzie głównym elementem dramaturgii jest gotowanie jajek. To też film o miłości. Najważniejsza jest tu jednak rozmowa o Polsce, o polityce też oczywiście.

Jan Krzysztof Kelus był postacią bardzo znaną w kręgach opozycji demokratycznej w PRL. Utwory takie jak „Sentymentalna Panna S”. czy „Ballada o szosie E-7” przeszły do historii. W latach 90. jego piosenki jakby nie wyszły z podziemia. Zarówno Kelus, jak i jego żona wyjechali na Mazury, wycofali się z głównego nurtu. Dlaczego?
Można równie dobrze zadać pytanie, czy to czasem nie my się skądś wycofaliśmy, nie straciliśmy czegoś. Myślę, że z zazdrością patrzymy na – być może skromne – ale spełnione życie wolnych ludzi, którzy po prostu znaleźli swoje miejsce na ziemi nie idąc po drodze na żadne kompromisy.

Wyczerpał się zapał dobrej zmiany

Jest Pani laureatką wielu filmowych nagród. W Polsce łatwo jest robić filmy?
Już dość dawno obraziłam się na festiwale. Moje filmy smoleńskie nie przechodziły nawet wstępnej selekcji. Kiedyś w jakimś wywiadzie powiedziałam, że rozumiem to, że przecież festiwale dostają dotacje od państwa. W związku z tym utrzymanie dzieła, jakim jest organizacja festiwalu jest ważniejsze niż pojedynczy film o Smoleńsku. Wtedy do radia, w którym udzielałam wywiadu zadzwonił dyrektor jednego z festiwali z pretensjami, że co to za dotacja, 25 tysięcy złotych. Aż się prosiło, żeby powiedzieć, że za 25 tysięcy złotych to nie opłaca się dawać ciała. Zawsze jednak na moje „nieprawomyślne” filmy jakimś cudem pieniądze się znajdowały. Teraz jest dużo trudniej.

Teraz, za rządów tzw. dobrej zmiany?
Mam wrażenie, że szlachetny zapał ludzi dobrej zmiany dość szybko się wyczerpał. I to jest takie dotkliwe uczucie. PISF zmienił się w składzie osobowym tak, że raczej realizuje dziś hasło „żeby było tak jak było”. Zbyt szanuję swoje filmy i swoich bohaterów, żeby dziś składać tam swoje projekty. Ostatnio dwa fundusze powołane do finansowania filmów odmówiły mi wsparcia. Chodzę i żebrzę, a wszyscy mówią „nie ma środków”, lub „rozmyśliliśmy się”. Myślę, że łatwiej zlekceważyć swoich, bo i tak będą siedzieć cicho, niż narazić się na zarzut ograniczania wolności słowa u „tamtych”.

Z czego to wynika?
Myślę, że tu kłania się „wiecznie żywy” Gogol ze swoim przenikliwym opisem kasty urzędniczej, która została nietknięta ze wszystkimi swoimi przywarami. Jest też inny problem: Gdy odbierałam nagrodę na NWW w Gdyni zaapelowałam do prezesa TVP Jacka Kurskiego o to, by emitował filmy dokumentalne nie tylko dla tych, którzy cierpią na bezsenność. Bo one idą w nocy. A ludzie wciąż pytają mnie, kiedy będą mogli jakiś mój film zobaczyć. Jakiś czas temu BYŁ mój film o obrońcach politycznych w PRL, po 23 jak zwykle i bez żadnej zapowiedzi. Obejrzało go 160 tysięcy widzów. Następnego dnia powtórka filmu o Marii Kaczyńskiej, też w okolicach 23., ale już z zapowiedzią, miała oglądalność milion dwieście tysięcy. Tyle co mecz. A więc ludzie chcą dokumenty oglądać.

Zamiast nich promowane jest disco polo?
Nie będę krytykować telewizji w tej kwestii. Telewizja jest medium ludycznym. Disco polo powinno tam się znaleźć jak najbardziej. Mecze też. Natomiast tacy ludzie jak ja, niekoniecznie kochający tę formę rozrywki, nie mają czego oglądać w telewizji publicznej. Z nami nikt się nie liczy.

Czytaj też:
Sukces Polaka. Film "Rzeź Woli" z międzynarodową nagrodą

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także