Prezydent i Małgorzata

Prezydent i Małgorzata

Dodano: 
Małgorzata Wassermann, 	Jacek Majchrowski
Małgorzata Wassermann, Jacek Majchrowski Źródło: PAP / Jacek Bednarczyk
Łukasz Czarnecki | Grecki filozof Heraklit z Efezu twierdził, że niepodobna dwa razy wejść do tej samej rzeki. Starożytny mędrzec nigdy nie był w Krakowie, tu bowiem co cztery lata mieszkańcy przeżywają swoiste deja vu, gdy najdłużej urzędujący (nieprzerwanie od 2002 roku) w dziejach miasta prezydent - profesor Jacek Majchrowski ponownie zostaje wybrany na stanowisko. Właśnie rozpoczyna piąta kadencję, zwyciężywszy w drugiej turze wyborów samorządowych kandydatkę Prawa i Sprawiedliwości Małgorzatę Wassermann.

Źródła niezwykłej energii Jacka Majchrowskiego pozostają zagadką. Czy posiada on jakieś specjalne więzi z legendarnym wawelskim czakramem albo codziennie rano wypija filiżankę sprowadzanego z Ukrainy, sławionego przez Ziemowita Szczerka, balsamu "Wigor"? Może rację mieli spece od reklam wyborczych PiS, kręcący dowcipny filmik o czarownicy wspomagającej profesora? Cokolwiek się za tym kryje, żywotność krakowskiego polityka zaskakuje - zdążył przejść do historii swojego miasta, bijąc rekord liczby pełnionych kadencji, a ciągle mu mało. Czas płynie wszak nieubłaganie, a prezydent nie jest już owym gentlemanem w średnim wieku, którym był przed laty, gdy obejmował stanowisko. Większość ludzi, osiągnąwszy wiek siedemdziesięciu jeden lat, od dawna jest na emeryturze, tymczasem Majchrowski niczym japoński skoczek narciarski Noriaki Kasai rzuca wyzwanie biologii i nie zamierza odejść z polityki.

Jeśli ktoś liczył, że w tegorocznych wyborach Krakusi, wzorem chorążego orszańskiego - imć Andrzeja Kmicica zakrzykną w kierunku urzędującego prezydenta: "Kończ waść, wstydu oszczędź!", to niedzielny wieczór musiał być dla niego rozczarowaniem, z pewnością jednak nie niespodzianką. Już w pierwszej turze Majchrowski osiągnął o prawie 15% lepszy wynik niż Wassermann, a do decydującego starcia przystąpił wzmocniony jeszcze głosami zwolenników Łukasza Gibały. O wyniku wyborczego pojedynku rekinów krakowskiej polityki zadecydowała więc unosząca się wśród politycznego planktonu, tłusta krewetka - siostrzeniec premiera Gowina - połknięta przez bardziej doświadczonego z zawodników. Kandydaturę Wassermann uratować mogło tylko masowe nawrócenie wyborców Gibały na wiarę w "dobrą zmianę". Cud takowy jednak nie nastąpił. Choć kandydatka PiS próbowała przekonywać ich do tego, że jest gwarantem upragnionych przez nich zmian w funkcjonowaniu nadwiślańskiego grodu, jej głos pozostał wołaniem na puszczy, a "dziewczyny gibaliny" oraz "chłopcy gibałowcy" poparli masowo dotychczasowego włodarza miasta.

Pytanie brzmi - czy była w ogóle szansa, by Prawo i Sprawiedliwość przejęło Kraków? Profesor Andrzej Nowak, z którym rozmawiałem na ten temat twierdził, że i owszem, tyle tylko, że obozowi rządzącemu zabrakło woli walki i zamiast inwestować wszystkie siły w wyścig wyborczy, zdecydował się na prowadzenie kampanii pozorowanej. Obserwując polityczne zapasy kandydatów, ze smutkiem muszę przyznać rację historykowi z UJ. Kampania Małgorzaty Wassermann była wyjątkowo chaotyczna i przypominała mi podrygi ryby wyrzuconej przez fale na morski brzeg. Zaszkodziło wsparcie okazane przez premiera. Rażąco niezgodny z prawdą zarzut wobec urzędującego prezydenta miasta, którego szef rządu oskarżył o opieszałość w walce z duszącym Krakowian smogiem, nie dość że nie przysporzył Wassermann głosów, to jeszcze doprowadził do procesu sądowego, który podkopał wiarygodność kandydatki PiS.

W siedzibach komitetów wyborczych Majchrowskiego i Wassermann w tygodniach przed drugą turą panowała zupełnie inna atmosfera. Gdy odwiedziłem pierwszy, współpracownicy prezydenta okazali się ludźmi pełnymi pozytywnej energii, zmotywowanymi i serdecznymi. W biurze Małgorzaty Wassermann sytuacja wyglądała zgoła inaczej, w powietrzu unosił się tam duch oblężonej twierdzy. Zanim w ogóle wpuszczono mnie do środka, urzędujące wewnątrz panie musiały odbyć krótka naradę, by ustalić, czy reprezentowane przeze mnie czasopismo jest periodykiem przyjaznym wobec ich kandydatki. Kiedy ostatecznie zdecydowały się otworzyć drzwi, nie zostałem wpuszczony dalej niż na korytarz, drogę do dalszych pomieszczeń zablokowała mi bowiem rzeczniczka prasowa.

Mieszkańcy Krakowa pokazali przy urnach, że dotychczasowy prezydent jeszcze im się nie znudził. Podoba im się uprawiana przez Majchrowskiego polityka, odpowiada ona doskonale galicyjskiemu temperamentowi, który nie chce widzieć pod Wawelem żadnych rewolucji i wielkich zmian. Ponownie wygrało hasło, sformułowane w XIX wieku przez krakowskich konserwatywnych polityków, a brzmiące: "Przy Tobie Najjaśniejszy Panie stoimy i stać chcemy". Wtedy odnosiło się ono do Franciszka Józefa, dziś znajduje zastosowanie wobec prezydenta miasta. Strach tylko pomyśleć, co się stanie, jeśli za cztery lata Majchrowski zdecyduje się nie kandydować. Dlatego też wnoszę, by już zupełnie zrezygnować w Krakowie z wyborów samorządowych i ogłosić obecnego włodarza dożywotnim prezydentem. Przynajmniej zaoszczędzimy na kosztach kampanii i sprzątania po niej (a oszczędzanie miłe jest krakowskiemu sercu!), bo na razie co cztery lata musimy znosić potworny bałagan tylko po, to by wszystko pozostało po staremu.

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także