Polko: Nie może być tak, że dochodzi do stłuczki i prezydent wychodzi z auta, spaceruje. Jest w ten sposób wystawiony na strzał
  • Przemysław HarczukAutor:Przemysław Harczuk

Polko: Nie może być tak, że dochodzi do stłuczki i prezydent wychodzi z auta, spaceruje. Jest w ten sposób wystawiony na strzał

Dodano: 
Generał Roman Polko, były dowódca GROM
Generał Roman Polko, były dowódca GROM Źródło: PAP / Leszek Szymański
Ten, który najbardziej krytykuje i wypowiada się jako autorytet, w ogóle nie poczuwał się do tego, by móc uchronić najważniejsze osoby w Smoleńsku, a potem jeszcze został generałem. Powinien uderzyć się we własne piersi – mówi portalowi DoRzeczy.pl generał Roman Polko, były dowódca jednostki specjalnej GROM.

Mieliśmy ostatnio wiele wypadków z udziałem rządowych limuzyn, wiozących przedstawicieli najwyższych władz państwowych. Ostatnio media rozpisywały się o wypadku z udziałem wicepremier Beaty Szydło. Sama wicepremier stwierdziła, że nie ma wpływu na działania Służby Ochrony Państwa. Pozostaje jednak pytanie, co z bezpieczeństwem przedstawicieli naszych władz?

Roman Polko: Prawdę powiedziawszy, to pani premier Beata Szydło miała wpływ na to, co dzieje się w Biurze Ochrony Rządu i później w SOP z racji tego, że była premierem i stała na czele rządu. A co jest powodem tego, co się dzieje? Jak się wprowadza chaos, to ma się tego efekty. Służby, wojsko, policja, Biuro Ochrony Rządu, nie lubią rewolucji. Robienie rewolucyjnych zmian w każdej instytucji, nie tylko mundurowej, wprowadza chaos. Niestety to widać. Tak to działa.

No tak, ale nie przekona mnie Pan, że wcześniej wszystko funkcjonowało dobrze. SOP została powołana właśnie dlatego, że w działaniach BOR były pewne niedociągnięcia.

Absolutnie nie można mówić o tym, że wcześniej wszystko działało bez zarzutu, było wręcz przeciwnie. Chodzi mi jedynie o to, że zmiany takie, jak przeprowadzono reformując BOR należało robić stopniowo, nie na hura.

No, teraz pojawiają się pomysły by rozwiązać SOP….

Czyli ponowna rewolucja. Tymczasem tu należy po cichu usprawnić, poprawić to, co działa źle, a nie potęgować jedynie chaos. Konieczna jest odpowiednia polityka kadrowa. W BOR wiele razy osoby niekompetentne zajmowały wysokie stanowiska. Ten, który najbardziej krytykuje i wypowiada się jako autorytet, w ogóle nie poczuwał się do tego, by móc uchronić najważniejsze osoby w Smoleńsku, a potem jeszcze został generałem. Powinien uderzyć się we własne piersi. A w samym SOP należy poprawić dyscyplinę zarówno funkcjonariuszy, jak i należy jasno powiedzieć osobom ochranianym, że w kwestii ich bezpieczeństwa muszą się podporządkować.

To znaczy?

Nie może być tak, że w czasie, gdy dochodzi do stłuczki, pan prezydent może wyjść sobie z rządowej limuzyny i spacerować. Nawet gdy nic się nie stało. To oczywiście nie wina głowy państwa, ale szefa ochrony. Powinien on być przygotowany nie na wariant najlepszy, ale na najgorszy. I mieć z tyłu głowy, że wprawdzie doszło do niegroźnej stłuczki, ale gdzieś mogą kryć się terroryści, czyhający na życie osoby ochranianej. I uzmysłowić to osobom ochranianym, nie dopuścić do opuszczenia przez nie pojazdu. W przeciwnym razie można spytać, po co nam samochody opancerzone, skoro prezydent zostaje wystawiony na strzał?

Wspomina Pan o „tym, który najgłośniej krytykuje, a powinien uderzyć się w piersi”. Jak rozumiem chodzi o generała Mariana Janickiego. Co takiego było nie tak, z zabezpieczeniem wizyty polskiej delegacji w Smoleńsku?

Wszystko. Ówczesne kierownictwo Biura Ochrony Rządu postawiło wszystko na ścisłe procedury. Ale tak to nie może działać. Służby na całym świecie kierują się procedurami, ale też reagują na sytuację. Tu – zgodnie z prawem – kierownictwo BOR uznało, że to Rosjanie najlepiej zabezpieczą wizytę głowy państwa. Wizyta ta była zabezpieczona znacznie gorzej, niż wizyta polskiej delegacji z premierem kilka dni wcześniej. To także zrodziło podejrzenia, a nawet teorie spiskowe.

Czy normalne jest, że dowódca służby ochrony, który traci „Jedynkę”, czyli najważniejszą ochranianą przez siebie osobę zostaje za to nagradzany, awansowany na generała, jak Marian Janicki, szef BOR w czasie gdy doszło do tragedii w Smoleńsku?

Jest to dla mnie absolutnie niepojęte. W normalnej sytuacji, gdyby nawet wszystko zostało przeprowadzone jak trzeba, a doszłoby do tragedii, wówczas i tak jedynym rozsądnym wyjściem byłaby dymisja całego kierownictwa BOR. Tu niedociągnięcia były ewidentne, do wielkiej tragedii doszło, a szef BOR dostał nominację generalską. Ciężko to zrozumieć.

Wracając do samej Służby Ochrony Państwa – skoro niedociągnięcia były, może należało jednak przeprowadzić radykalną reformę?

Ale nie w ten sposób. Należało zachować pełną ciągłość, robienie rewolucji sprawiło, że ze służby odeszło wielu funkcjonariuszy, niekoniecznie tych, których chcieli się pozbyć autorzy reformy. Oczywiście tam wciąż służy wielu wspaniałych, świetnych funkcjonariuszy. Jednak wprowadzanie bałaganu szkodzi zarówno im, jak i osobom ochranianym. Wypadki oczywiście zawsze mogą się zdarzyć. Tu jednak jest ich zdecydowanie za wiele.

Niektórzy radykalni liberałowie uważają, że pójść się powinno dalej, służby chroniące oficjeli sprywatyzować. Czy w ogóle choćby hipotetycznie realne byłoby, aby obowiązki BOR i SOP przejęły prywatne agencje ochrony?

(Śmiech). To by dopiero były jaja! Agencje ochrony czasem prowadzone są przez emerytowanych policjantów. Zatrudniani w nich są ludzie z grupą inwalidzką. W efekcie te agencje to największe zakłady pracy chronionej w Polsce. Nie może być tak, że ochroną VIP-ów zajmują się emeryci i renciści! A całkiem poważnie – to ochroną najważniejszych funkcjonariuszy państwowych zająć się powinno państwo. Rzecz w tym, aby ochrona ta była najwyższej jakości. I aby służba oficjeli chroniąca, kiedyś BOR, dziś SOP, była w stanie zapewnić realne bezpieczeństwo ochranianym osobom. Zmiany są konieczne, ale bez rewolucji.

Czytaj też:
Szef SOP do dymisji?

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także