Gowin: UE to nie klub dżentelmenów. Musimy być konsekwentni i walczyć o nasze interesy

Gowin: UE to nie klub dżentelmenów. Musimy być konsekwentni i walczyć o nasze interesy

Dodano: 
Jarosław Gowin
Jarosław Gowin Źródło: PAP / Piotr Polak
– Unia Europejska to nie jest klub dżentelmenów, gdzie jeden drugiemu ustępuje miejsce. UE jest obszarem pokojowego, ale bardzo twardego ścierania się racji i interesów. I mówiąc wprost, wydaje mi się, że nie brakuje polityków i to ważnych polityków w UE – zarówno w strukturach unijnych, jak i w poszczególnych państwach członkowskich – którym jest wygodnie, żeby Polska była gdzieś na marginesie – mówi w rozmowie z DoRzeczy.pl wicepremier, minister nauki i szkolnictwa wyższego Jarosław Gowin.

Karol Gac, DoRzeczy.pl: Panie premierze, spotykamy się w wyjątkowych okolicznościach, w przededniu 11 listopada. To wyjątkowy czas dla Polaków. W związku z tym, chciałbym się zapytać, czym dzisiaj jest niepodległość dla Polski i Polaków? Zwłaszcza w kontekście rozszerzających się kompetencji Komisji Europejskiej, w kontekście dążenia do tworzenia superpaństwa ze strony Unii Europejskiej.

Jarosław Gowin, wicepremier, minister nauki i szkolnictwa wyższego: Dzisiejsza formuła suwerenności w ramach Unii Europejskiej jest oczywiście inna. To jest coś w rodzaju suwerenności transakcyjnej. My, dobrowolnie, przystępując do Unii Europejskiej, zrzekliśmy się na rzecz całej wspólnoty własnych, pewnych kompetencji do rozstrzygania dosyć szerokiego zakresu spraw. Ale transakcyjność tej nowej formuły polega na tym, że równocześnie, zrzekając się cząstki suwerenności nad Polską, zyskujemy analogiczny wpływ na bieg spraw w innych krajach Unii Europejskiej.

Polacy byli, są i jestem przekonany, że będą w swojej przytłaczającej większości, zwolennikami integracji europejskiej dlatego, że leżymy w sercu Europy. Mamy takie a nie inne położenie geopolityczne. Za naszą wschodnią granicą, na terytorium Ukrainy toczy się przecież wojna. Nasz sąsiad jest ofiarą bardzo ostrej agresji. Mamy też świadomość, że korzyści związane z Unią Europejską przeważają nad kosztami. Te koszty też są niebagatelne. Natomiast, opowiadając się za dalszym udziałem Polski w procesie integracji europejskiej, równocześnie uważamy – a mówię to jako obywatel, Polak, ale także jako przedstawiciel rządu i pewnego obozu politycznego, uważamy, że należy trzymać się tej pierwotnej koncepcji integracji europejskiej.

Unia Europejska ma być Europą ojczyzn, a więc suwerennych – chociaż, jak powiedziałem, nie w pełni suwerennych – państw narodowych. Ci, którzy roją sobie utopię jednej europejskiej federacji tak naprawdę szkodzą procesowi integracji europejskiej, bo jestem przekonany, że nie tylko Polacy, nie tylko przedstawiciele nowych krajów unijnych, ale także tzw. stara Unia odrzuci tę utopię europejskiego superpaństwa.

Wspomniał Pan przed chwilą o tym, że powinniśmy wrócić do korzeni. Jednym z filarów, który przyświecał założycielom europejskiej wspólnoty była religia, było chrześcijaństwo. Europa przecież wyrosła z chrześcijaństwa. W nawiązaniu do tego, co dwa lata temu na Forum Ekonomicznym w Krynicy mówili Jarosław Kaczyński oraz premier Węgier Viktor Orbán o potrzebie kontrrewolucji kulturalnej, konserwatywnej, chciałbym zapytać o dwie rzeczy. Po pierwsze, ile w Europie tak naprawdę zostało z chrześcijaństwa, a po drugie, czy wciąż możliwe jest przeprowadzenie takiej kontrrewolucji, czy też procesy laicyzacji, liberalizacji poszły już za daleko?

Kiedy dwa lata temu premierzy Kaczyński i Orbán sformułowali tę tezę, to była ona wówczas bardzo szeroko była komentowana jako przejaw anachronizmu ich myślenia. Z dzisiejszej perspektywy powiedziałbym, że to były raczej diagnozy profetyczne. Europa, nie tylko Unia Europejska, ale Europa jako całość nie przetrwa, jeśli nie będzie oparta na fundamencie chrześcijaństwa. Mam tu na myśli chrześcijaństwo rozumiane nie tylko jako żywa wiara, ale także jako pewne dziedzictwo kulturowe.

Czy nam się to podoba, czy nie, my Europejczycy w sensie kulturowym jesteśmy chrześcijanami. Myślę, że coraz więcej ludzi w Europie to dostrzega. Często niestety w dramatycznych, albo nawet tragicznych okolicznościach, w zetknięciu z tym dużym cywilizacyjnym procesem, jakim jest pojawienie się w Europie kolejnych fal imigrantów z kręgów kulturowych, które są bardzo odległe od naszego systemu wartości. Dlatego ja nie patrzę tak pesymistycznie na przyszłość Europy, jak można by wywnioskować z pańskiego pytania.

Polska rzeczywiście jest takim krajem, w którym dziedzictwo chrześcijańskie jest stosunkowo bardzo żywe, chociaż też możemy sobie wiele wyrzucać. Dostrzegam jednak coraz więcej objawów takiego odrodzenia. Jeżeli nie w sensie religijnym, to w sensie kulturowym. Odrodzenia świadomości naszych chrześcijańskich korzeni. Proszę zwrócić uwagę, że we Włoszech, w Bawarii, w Austrii, a coraz częściej także w innych krajach, pojawiają się takie wypowiedzi znaczących polityków – premierów, ministrów, szefów landu w przypadku Bawarii, że trzeba wrócić do chrześcijańskich korzeni, a w przestrzeni publicznej powinien pojawić się ponownie krzyż, jak również że Europa jest miejscem, do którego możemy przyjmować osoby spoza Europy, ale pod jednym warunkiem: że one będą wyznawały i respektowały te wartości, które są konstytutywne dla Europy.

Czas pokazał, że to właśnie Polska miała rację w sprawie imigrantów. Nasi partnerzy z Unii Europejskiej zrozumieli to jednak dopiero po czasie. Zbliżają się wybory do Parlamentu Europejskiego, a wahadło polityczne przesuwa się na prawo, co widać m.in. po Włoszech, Austrii, ale nie tylko. W nawiązaniu do tego chciałbym się zapytać, czy spodziewa się Pan, że nasi partnerzy z Unii Europejskiej wyciągną rękę do porozumienia? Czy wola zrozumienia będzie większa, niż do tej pory? Czy jest możliwe, że wspólnie zbudujemy nową Unię Europejską? Wciąż tyle się mówi o potrzebie reformy Unii Europejskiej, ale recepty wciąż słyszymy te same: więcej integracji. Nawet Brexit nie otrzeźwił przywódców UE.

Rzeczywiście reakcja na Brexit ze strony liderów europejskich, a właściwie biurokratów brukselskich jest zasmucająca. Wygląda to tak, jakby nie wyciągali żadnych wniosków, jakby nie zadali sobie pytania, co w obecnym kształcie UE skłoniło ponad połowę Brytyjczyków do tego, żeby odrzucić ten projekt.

Rzeczywiście wahadło w Europie trochę wychyla się w prawą stronę. To jest proces, który na razie jednak nie powoduje jakichś zasadniczych przesunięć. Z całą pewnością dwiema najliczniejszymi rodzinami w Parlamencie Europejskim pozostaną chadecy i socjaliści. Mam też świadomość, że są różne odcienie prawicowości w Europie Zachodniej. My Polacy bardzo uważnie obserwujemy, jaki jest np. stosunek tych partii prawicowych w Niemczech, we Francji, we Włoszech do tego, co robi Rosja Władimira Putina. To nie jest więc proces jednoznaczny. Trzeba to uważnie obserwować i dostosowywać narzędzia polskiej dyplomacji do tej sytuacji. Uważam, że nie powinniśmy też tracić kontaktu z tym mainstreamem europejskim, jakim mimo wszystko pozostają partie chadeckie. Co prawda one z mojej perspektywy często są chadeckie tylko z nazwy.

Wywiad z wicepremierem Jarosławem Gowinem

Czy to jest tak, że ten mainstream nie rozumie Polski i regionu, czy też nie chce zrozumieć? Kilka miesięcy temu senator Anna Maria Anders na zjeździe Polonii mówiła, że Polska nie potrafi budować pozytywnego przekazu o Polsce, o tym, że się rozwijamy, ale cały czas jest w defensywie. W związku z tym, czy można mówić o tym, że to jest zła wola mainstreamu europejskiego – polityków i przedstawicieli mediów – czy jest to być może coś innego: niezrozumienie, lenistwo intelektualne?

Przyczyn trzeba szukać we wszystkich wymienionych przez pana obszarach. Również w tym, który jest dla nas trudny, kłopotliwy, czyli w dotyczącym braku umiejętności odpowiedniej autoprezentacji. Mam świadomość, że również nasz rząd, chociażby w sprawie reformy wymiary sprawiedliwości zderza się i potyka o tę nieumiejętność artykułowania w sposób przekonujący racji, dla których staramy się zmienić polskie sądownictwo.

Natomiast Europa Zachodnia ciągle jest w okowach rozmaitych przesądów, rozmaitych fałszywych wyobrażeń na temat Polski, Litwy, Łotwy, Węgier, Słowacji. Być może w mniejszym stopniu podlegają temu negatywnemu wpływowi Czechy. Proszę zwrócić uwagę: na przykład teza o polskim antysemityzmie i przywoływanie na rzecz tej tezy faktu, że na obrzeżach, na marginesach marginesów Marszu Niepodległości w poprzednich latach, gdzieś się pojawiły hasła czy transparenty antysemickie. To jest margines marginesu, a mimo to, tego typu głupie albo nieodpowiedzialne zachowania, albo wręcz prowokacje trafiają na podatny grunt na zachodzie Europy.

No i wreszcie nie należy też bagatelizować świadomych działań ze strony polityków zachodnioeuropejskich. Unia Europejska to nie jest klub dżentelmenów, gdzie jeden drugiemu ustępuje miejsce. UE jest obszarem pokojowego, ale bardzo twardego ścierania się racji i interesów. I mówiąc wprost wydaje mi się, że nie brakuje polityków i to ważnych polityków w Unii Europejskiej – zarówno w strukturach unijnych, jak i w poszczególnych państwach członkowskich – którym jest wygodnie, żeby Polska była gdzieś na marginesie. Działania naszego rządu muszą być konsekwentne. Z jednej strony musimy dbać o ten interes narodowy. Z drugiej strony musimy – i pod tym względem na pewno czeka nas jeszcze długa droga – tak walczyć o ten interes, żeby to robić skutecznie i nie zarażając sobie niepotrzebnie tych, którzy na zachodzie Europy mogą być polskimi przyjaciółmi.

Jednak polski rząd w sprawie praworządności wiele tłumaczył i mówił naszym partnerom w UE. Wspomniał Pan o złej woli polityków europejskich. Czy to jest jednak wyłącznie zła wola, czy jest to też inspiracja ze strony polskich kolegów, ze strony opozycji, która wykorzystuje swoje wpływy w różnych gremiach?

Niestety ma pan rację. Jest to gorzka prawda o nas, o Polakach, o polskich politykach. Faktycznie pewna bezradność opozycji w konfrontowaniu się z naszym programem, z naszymi sukcesami, choć mówię to też z pewną pokorą, bo to nie są jakieś oszałamiające sukcesy, ale jest ich dużo, i ta bezradność opozycji często przeradza się w coś w rodzaju autoagresji wobec Polski. To nie jest tak, że jak liderzy partii opozycyjnych wyjeżdżają do Brukseli, albo do Berlina, albo do Paryża i atakują nasz rząd, że to jest obojętne, neutralne z punktu widzenia wizerunku całej Polski. Niestety tego typu krytyka, czy ktoś to robi w sposób świadomy, czy nieświadomy, rykoszetem uderza w wizerunek i postrzeganie Polski za granicą.

Czy w tej gorzkiej ocenie dostrzega Pan mimo wszystko szansę, żebyśmy wspólnie świętowali 11 listopada, czy też podziały polityczne, być może społeczne, są już tak głębokie, że nie ma takiej możliwości? Wydawało się, że cała klasa polityczna zdawała sobie sprawę z faktu, że jest to rok wyjątkowy, ale im bardziej zbliżaliśmy się do 11 listopada, to tym bardziej te podziały się pogłębiały. Moje drugie pytanie dotyczy tego, dlaczego te podziały mają miejsce. Czy są to wyłącznie ambicje polityczne, wyłącznie pragnienie powrotu do władzy ze strony opozycji, czy być może to cała scena polityczna zawiniła?

Rozmawiamy niemal w przededniu 11 listopada. Kiedy nasza rozmowa będzie emitowana, to będzie już wiadomo, jaki był przebieg tych uroczystości i wydarzeń. Nie jestem optymistą. Obawiam się, że podziały przede wszystkim polityczne, ale też podziały społeczne zaszły tak głęboko, że wspólne świętowanie tej wspaniałej rocznicy może się okazać niemożliwe. I oczywiste jest, że każdy z polityków, każdy z obozów politycznych ma skłonność do dostrzegania odpowiedzialności tej drugiej strony. A to jest droga donikąd.

W takiej sprawie, jak jedność narodowa, jak więzi społeczne, każdy powinien uderzyć się we własne piersi. Każdy powinien zastanowić się, jaka jest jego cząstka współodpowiedzialności, jaka jest moja cząstka współodpowiedzialności za tę sytuację. Polska ma takie położenie geopolityczne, że albo będzie silna i wewnętrznie zjednoczona, albo nie będzie jej wcale. I to jest prawda, którą trzeba sobie uświadomić.

To fakt, że Polska ma niezwykle trudne położenie geopolityczne. W związku z tym chciałbym zapytać, czy powinniśmy być nakierowanie na współpracę wewnątrz UE lub wewnątrz naszego regionu, czy powinniśmy raczej stawiać na sojusz ze Stanami Zjednoczonymi? Czy powinniśmy próbować tworzyć nową wersję Unii Europejskiej z Berlinem i Paryżem, czy raczej powinniśmy próbować integrować kraje naszego regionu?

Stany Zjednoczone pod wieloma względami są dla mnie niedoścignionym wzorem do naśladowania. Jednak Stany Zjednoczone są daleko i my jesteśmy daleko od głównych obszarów interesowań amerykańskich. W związku z tym, nie ma sensu łudzić się, że kiedykolwiek Polska będzie istotnym czynnikiem w geopolitycznych, strategicznych planach tego supermocarstwa, jakim są Stany Zjednoczone. W związku z tym, byłbym przeciwnikiem jakichkolwiek działań, które rozluźniałyby jedność czy solidarność europejską. Natomiast czymś innym jest wzmacnianie więzi wewnątrz wspólnoty krajów europejskich. Mnie idea Trójmorza, tak jak idea Grupy Wyszehradzkiej wydaje się bardzo cenna, bardzo płodna.
To jest historycznie ciekawa formuła na wzmocnienie całej Europy.

Jak Pan widzi przyszłość Unii Europejskiej? Czy UE jako projekt polityczny ma szansę odegrać ważną rolę, czy raczej dynamika geopolityczna jest taka, że będziemy wracać np. do państw suwerennych i relacji bilateralnych relacji?

Rozpad Unii Europejskiej i rozbicie tego wielkiego, historycznego procesu, jakim jest integracja europejska, byłby dramatem dla Europy. Nie tylko dla krajów tej wschodniej czy środkowowschodniej części Europy, ale dla całej Europy. Natomiast musimy precyzyjnie zdefiniować, gdzie leżą zagrożenia. Moim zdaniem zagrożenia leżą po pierwsze w nadmiernej biurokratyzacji Unii Europejskiej. Po prostu trzeba dać Europejczykom więcej wolności. Więcej wolności od przepisów, od urzędników, od interwencji z Brukseli, bo inaczej Europejczycy tego ciągłego wtrącania się i tego ograniczania wolności nie zniosą i po prostu odrzucą ten projekt.

I druga rzecz: trzeba unikać jak ognia tej utopii europejskiego superpaństwa. Jeśli dziś coś zagraża procesowi integracji europejskiej – coś albo ktoś, to są ci politycy europejscy, ci intelektualiści, ci urzędnicy unijni, którzy uważają, że można odsunąć na bok państwa narodowe. Jeśli ktoś będzie próbował niszczyć państwa narodowe, to doprowadzi w krótkim czasie kilku, najdalej kilkunastu lat do tego, że coś, co mogło być śmiałym, historycznym, dalekosiężnym projektem rozpadnie się, jak domek z kart.

A co Pan powie tym krytykom, którzy twierdzą, że Warszawa i Budapeszt swoimi działaniami rozmontowują jedność Unii Europejskiej, a rząd Zjednoczonej Prawicy dąży do Polexitu, a głównym zagrożeniem dla jedności UE są Mateusz Morawiecki i Viktor Orbán?

Moim zdaniem jest dokładnie odwrotnie. To my trafnie diagnozujemy wyzwania, przed którymi stoi Europa i zagrożenia, które czyhają na ten projekt integracji europejskiej. My jesteśmy zwolennikami tego właściwego rozumienia procesu integracji europejskiej. Tego pierwotnego procesu, ojców założycieli: De Gasperi’ego, De Gaulle’a, Schumana, Adenauera i innych wielkich polityków na ogół reprezentujących orientację chrześcijańsko-demokratyczną. No właśnie: chrześcijańską i demokratyczną. Demokracja powinna być rozumiana nie tylko jako sposób regulowania stosunków wewnątrz poszczególnych państw, ale także powinniśmy myśleć o pewnej demokracji, o pewnej solidarności i wzajemnym szacunku pomiędzy państwami.

Jednak, czy to w ogóle możliwe, aby znaleźć wspólny język z ludźmi, którzy np. upamiętniają Karola Marksa? Wspomniał pan o tym, że odwołujemy się do Adenauera, ale mam wrażenie, że obecni przywódcy UE raczej upatrują swoich wzorców w rewolucji 1968 r. i po lewej stronie, niż w klimacie chrześcijańskiej demokracji. Czy da się wobec tego znaleźć wspólną płaszczyznę korzeni? Pamiętamy przecież, jak duże turbulencje wywołała próba wprowadzenia Boga do prawa europejskiego. Czy możemy z optymizmem patrzeć w przyszłość?

Mój syn jest doktorantem na filozofii i jestem zszokowany, jak wielu jego kolegów zdolnych, ideowych, wrażliwych odwołuje się do filozofii marksistowskiej. To tak, jakby nie rozumieli prostej lekcji historii. Ta filozofia doprowadziła do powstania jednego z dwóch najokrutniejszych reżimów totalitarnych. Komunizm jest przecież emanacją tej filozofii. Mówienie o jakichś demokratycznych wersjach marksistowskiego socjalizmu jest po prostu bzdurą. Dlatego rzeczywiście ci, którzy odwołują się do tak rozumianej lewicowości, są wrogami nie tylko integracji europejskiej, ale są wrogami człowieczeństwa. Nawet, jeśli tego sobie nie uświadamiają, nawet jeśli są sympatycznymi, zdolnymi doktorantami filozofii.

Pan premier nieco jednak ucieka od odpowiedzi. Czy zatem możliwa jest współpraca i patrzenie z optymizmem na ten projekt, jakim jest Unia Europejska?

Ja jestem konserwatystą. Konserwatyzm opiera się m.in. na realistycznej diagnozie kondycji człowieka. Jako chrześcijanie obydwaj wiemy, czy wierzymy w grzech pierworodny i w to, że natura człowieka jest skażona skłonnością do zła. W tym sensie żaden łatwy optymizm nie jest możliwy w przypadku chrześcijan. Realizm chrześcijański zakłada, że trzeba działać tak, jak gdyby pozytywny scenariusz był możliwy. Po prostu nie ma się co zastanawiać, nie ma co ważyć szali, mówić „możliwe, niemożliwe”. Jako polityk jestem człowiekiem czynu. Działam tak, żeby ten pozytywny scenariusz był bardziej prawdopodobny.

Choć patrząc na ostatnie negocjacje, to można być pesymistą w tym zakresie, bo widać wyraźnie, że woli porozumienia jest trochę mniej po stronie naszych partnerów z Unii Europejskiej.

Takie odnoszę wrażenie, ale to jest tylko jedna z bitew o przyszłość Europy, o przyszłość Polski, o przyszłą solidarność, bądź brak solidarności europejskiej. Myślę, że będą też sytuacje, w których wynik tych negocjacji i ta współpraca wewnątrz Unii Europejskiej będzie zdecydowanie lepsza.

Rozmowa powstała przy współpracy z francuską telewizją TV Libertés oraz portalem visegradpost.com.

Czytaj też:
Polska, Węgry, Francja. Wspólna sprawa

Rozmawiał: Karol Gac
Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także