Redakcje "Rzeczpospolitej" i Polskiego Radia podały w środę, że w Hoover Institution Library & Archives w Stanford odnaleziono nieznane dotąd dokumenty, notatki i zdjęcia należące do szefa komunistycznej bezpieki gen. Czesława Kiszczaka. W przeszłości Kiszczakowie mieli próbować sprzedać Amerykanom dokumenty dotyczące współpracy Lecha Wałęsy ze służbami PRL, a sprawa podobno otarła się o Biały Dom.
"To wielkie kłamstwo. Z żadnym Obamą ani innymi Amerykanami na taki temat nie rozmawialiśmy. Rozważę wystąpienie do sądu w sprawie dziennikarzy, którzy to napisali" – stwierdziła Maria Kiszczak w rozmowie z portalem Wirtualna Polska. Kobieta zapewnia, że nie tylko nie podejmowała takich prób, ale że nawet takich pomysłów nigdy nie było.
"Mąż był wielkim patriotą"
Wdowa po generale zapewnia, że jej mąż nigdy by czegoś takiego nie zrobił, gdyż był wielkim patriotą, któremu zależało na tym, aby cała sprawa związana z teczkami Wałęsy wyszła na światło dzienne w Polsce, ale dopiero po śmierci byłego prezydenta. "Chronił go w ten sposób i chciał, by osądzono go historycznie, a nie politycznie" – mówiła w rozmowie z wp.pl.
Maria Kiszczak zdecydowała się jednak ujawnić dokumenty zaraz po śmierci męża, gdyż obawiała się o własne bezpieczeństwo. Kobieta przyznaje, że bała się, iż spotka ją taki sam los, jaki spotkał małżeństwo Jaroszewiczów, których torturowano i zamordowano.
Czytaj też:
Handel dokumentami? Cenckiewicz: Mam wielkie pretensje do państwaCzytaj też:
Nieznany list Kiszczaka do Wałęsy. Sensacyjne odkrycie