PiS niech się boi "zwykłych Polaków"
  • Jan FiedorczukAutor:Jan Fiedorczuk

PiS niech się boi "zwykłych Polaków"

Dodano: 
Mateusz Morawiecki i Jarosław Kaczyński
Mateusz Morawiecki i Jarosław KaczyńskiŹródło:PAP / Marcin Obara
Taki Mamy Klimat || „Zwykli Polacy”, do których tak często odwołują się rządzący, to zarówno wyborcy Kaczyńskiego, jak również PO, Konfederacji czy SLD. Jest to zarówno osoba pracująca „na kasie” w Warszawie, jak i ta prowadząca drobny interes w małym miasteczku. PiS powinien o tym pamiętać, jeżeli nie chce, aby ci „Kowalscy i Nowakowie” pozbawili go władzy. Bo to nie sądów, Unii czy „wrogich mediów” powinni obawiać się rządzący, tylko właśnie ich – „zwykłych Polaków”

Koniec roku sprzyja podsumowaniom, również tym politycznym. Ten czas wydaje się zatem dobrą okazją do podjęcia tematu kondycji partii rządzącej. Zdaje się, że w ostatnim czasie PiS zaczął odchodzić od założeń, które wyniosły go do władzy w 2015 roku. Nie chodzi tu o pewien chaos, który wdarł się w działania rządzących, nie o sprawę Banasia, pogarszające się sondaże czy stracony Senat. To wszystko drugorzędne trudności – niewątpliwie ważne (szczególnie NIK), ale na poziomie bieżącej polityki.

PiS prezentował się zawsze jako partia „zwykłych Polaków”. Partia tych szarych Kowalskich, co ciułają grosz do grosza, czekają miesiące na wizytę u lekarza, a na wakacje jeżdżą z dziećmi nad Bałtyk. Ten wizerunek partii równościowej, partii ludu, był przeciwstawiany Platformie, którą utożsamiano z elitkami III RP. Pozycja bardzo wygodna z taktycznego punktu widzenia. Wszak „ludu” jest więcej niż „elit”.

Warto jednak pamięta, że ten „lud” nie ogranicza się do zwolenników danej partii. Chyba już nikt nie pamięta o oczywistym fakcie, że Polacy przez lata masowo głosowali na obóz III RP – na SLD, dwukrotnie wynieśli Kwaśniewskiego do władzy, przez lata nie dopuszczali do niej PiS-u…

Ci sami Polacy głosowali również na obśmiewaną obecnie Platformę Obywatelską, której narracja była dość prosta (co samo w sobie przecież nie jest zarzutem) – „my jesteśmy fajni i europejscy, jesteśmy z wyższej półki, jeżeli chcecie, to możecie do nas dołączyć”. No ale jak pokazał rok 2015 Polacy takiej europeizacji mieli dość. Na porażkę PO, z której do dzisiaj nie może się pozbiera, złożyło się wiele czynników, ale jeden był szczególnie istotny – jej opowieść, tak atrakcyjna przez lata, zaczęła się rozjeżdżać z rzeczywistością.

Nie chodzi tu jedynie o jawne odchodzenie od własnego programu (symboliczne tuskowe "Przysięgam Polakom, że każdy, kto w moim rządzie zaproponuje podwyżkę podatków, zostanie osobiście przeze mnie wyrzucony") i przeistaczanie się w partię władzy. To było oczywiście ważne, ale na obraz PO jako partii niezdolnej do rządzenia składał się ten cały background tworzony przez lata – opowieść o elitarnym świecie, który nie przystawał do szarego życia Polaków. Okazało się, że świat pokazywany w serialikach TV nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Polakom przez lata mówiono, że jeszcze rok, jeszcze dwa i będzie u nas „jak na Zachodzie”. Dodatkowo twierdzono, że ta droga prowadzi przez laicyzację i apostazję narodową, że innej modernizacji nie ma. W to miejsce wkroczył Kaczyński ze swoją wizją przywrócenia Polski Kowalskim i Nowakom.

Teraz, po 4 latach rządzenia, PiS powinien uważać, aby nie podążyć drogą wyznaczoną przez Platformę. Jeżeli budowana przez nich opowieść o Polsce dobrobytu zacznie się zbytnio rozjeżdżać z realnym życiem (przypomnijmy choćby słowa Terleckiego – „służba zdrowia najlepsza w Europie”), jeżeli zbytnio oddali się od rzeczywistości, od życia „zwykłych Polaków” to właśnie ci „zwykli” Kowalscy i Nowakowie im podziękują przy urnach.

Więźniowie 500 plus

Po 2015 roku opozycja uwierzyła, że PiS wygrał tylko i wyłącznie dzięki 500 plus. Ot, dali pieniądze, a ludzie zagłosowali. Co gorsza jednak, wydaje się, że uwierzyło w to również samo Prawo i Sprawiedliwość. Tymczasem ich sukces wyborczy był niemal pewny na wiele miesięcy przed wyborami, gdy nikt w żadne 500 plus tak naprawdę nie wierzył. PiS ewidentnie jednak uznał, że władzę uzyskał dzięki socjalowi i to w niego pchnięto całą parę w ostatnich kampaniach. Programy gospodarcze zostały de facto podporządkowane taktyce politycznej.

I tutaj, moim zdaniem, drogi PiS-u i „zwykłych Polaków” zaczęły się rozchodzić. Nie od razu rzecz jasna; większość Polaków zaaprobowało choćby słynne 500 plus, czego dowodem jest, że nawet antypisowska opozycja broni tego programu. Czy była jednak potrzeba rozszerzania tego świadczenia na każde dziecko? Czy powinno ono być aż tak powszechne i obejmować również te rodziny, które sobie spokojnie poradzą bez niego? Czy kwestie polityczne nie zaczęły przesłaniać meritum problemu? Te pytania stały się tym bardziej zasadne, gdy okazało się, że 500 plus będzie rozwijane pomimo tego, że program nie spełnił swego głównego zadania – nie uratował polskiej demografii.

Inwestowanie gros swojego przekazu w projekty socjalne wiąże się jeszcze z jednym problemem, który był wyżej sygnalizowany. O nadciągającym zwolnieniu gospodarczym mówią już otwarcie nawet politycy PiS, jeżeli partia cały przekaz opiera o wizję „państwa dobrobytu”, to ewentualne ograniczenie socjalu w przyszłości, będzie wprost fatalne wizerunkowo.

Co z przedsiębiorcami?

Samo 500 plus wydaje się być i tak mniej ważne o tyle, że było programem powszechnym – nie było podporządkowane żadnym środowiskom i trafiało do wszystkich Polaków. Inaczej już jednak wygląda choćby sprawa ograniczenia handlu w niedzielę.

Bo czy PiS naprawdę musiał ulegać Piotrowi Dudzie i Solidarności w tym temacie? W dodatku uległ po całej linii, niemal zupełnie likwidując handel w niedzielę. A to właśnie tutaj tracą ci „zwykli Polacy”, którzy prowadzą swoje drobne lokalne biznesy, zatrudniając po 2, 3 osoby. Tych przedsiębiorców nie stać na takie zabiegi, jakie stosują olbrzymie sieci handlowe – przeceny, promocje, olbrzymie reklamy niemalże wycinające drobną lokalną konkurencję. To właśnie tych ludzi obiecywał bronić PiS a nie wielkich koncernów i korporacji.

Innym przykładem pozostaje słynna obietnica pensji minimalnej. Znowu – ta propozycja nie uderzyła w wielkie koncerny i markety (które i tak znaczną część nowych obciążeń przerzucą na klientów), tylko właśnie w tych drobnych przedsiębiorców. Uderzy to w salon fryzjerski w jakimś miasteczku, w sklep spożywczy na wsi itd. I jak wskazują ponoć wewnętrzne badania to właśnie te zapowiedzi przełożyły się na tych kilka procent wyborców, którzy zdecydowali się poprzeć PSL oraz Konfederację.

Obie sytuacje (ograniczenie handlu i płace) łączy wyniosłe podejście polityków pod adresem przedsiębiorców, które można streścić w zdaniu „małe firmy nie będą bankrutować, jeżeli nauczą się funkcjonować w tej nowej rzeczywistości”.

Ostatnie wybory, w których ewidentnie liczono na lepszy wynik, powinny być potraktowane jako żółta kartka dla rządzących – część wyborców wyraźnie pokazała, że ma gdzie uciec w razie potrzeby.

Pogarda dla leminga

Płaca minimalna, i upór z jakim niektórzy politycy się trzymają tego pomysłu, wydaje się wskazywać, że PiS po prostu zrezygnował z tych grup społecznych, które i tak tradycyjnie głosowały na opozycję. „Lud”, którego PiS miał być orędownikiem, zaczyna być zawężany jedynie do grona elektoratu Zjednoczonej Prawicy. Owszem każdy może do niego należeć, ale musi odpowiednio głosować.

Wiadomym jest, że Kaczyński nie zdobędzie nigdy masowego poparcia w Warszawie czy Gdańsku, ale od pewnego czasu można zaobserwować swoiste utożsamianie PiSu już nawet nie z jedyną partią racjonalną czy prawicową, ale wręcz jedyną opcją patriotyczną.

Oczywiście najmocniej było widać to u Krystyny Pawłowicz, która przed wyborami napisała wprost: „PiS=Polska”, dodając, że elektorat lewicy i KO to elektorat „podcinający polskość”. Jest to jasne przekroczenie dopuszczalnej granicy, gdy można odnieść wrażenie, że oskarżani są już nie politycy danej opcji, ale jej wyborcy. Oczywiście Pawłowicz to postać ekscentryczna, ale warto zwrócić uwagę na słowa byłej premier Beaty Szydło, która stwierdziła kilka dni przed wyborami, że „głos na PiS to głos na Polskę”. Jest w tym pewien niewypowiedziany komunikat, pewne niedopowiedzenie – bo skoro głos na PiS to głos na Polskę, to czym musi być głos na inną partię niż PiS?

Nie jest to też jakieś zupełne novum wywołane gorączką przedwyborczą, gdyż wiele miesięcy wcześniej szef rządu mówił wprost na urodzinach Radia Maryja o tych, którzy „nie kochają aż tak mocno Polski jak rodzina Radia Maryja". Wyborcy Lewicy, PO, Konfederacji czy PSL – jakkolwiek by PiS-owcy się z nimi nie zgadzali, to tez należą do „ludu” i to nie rolą polityków jest ważenie, kto jak mocno kocha swoją ojczyznę. Ci ludzie płacą te same podatki, chodzą do tych samych lekarzy i mają to samo państwo.

Większość wyborców nie myśli kategoriami ciągłej walki politycznej, 99 proc. ludzi nie spędza życia na Twitterze. Polacy mają swoje codzienne, szare życia i nie analizują, czy ktoś jest agentem Sorosa czy Timmermansa. Ludzie w większości głosują emocjami. Takie słowa jakie przed wyborami wypowiedział prof. Zybertowicz, że aby opozycja wygrała, to Polacy „musieliby zwariować”, były po prostu niedopuszczalne. Większość polskich rodzin jest podzielona politycznie – przy świątecznych stołach spotykają się zarówno moherowe berety i lemingi, kodziarze i pisowcy. I jakoś łamią się opłatkiem bez większych problemów. Dzieje się tak, gdyż to nie partie polityczne formują rodziny, tylko rodziny pozwalają istnieć państwu, polityce i partiom.

Okazywanie wyższości czy pogardy (vide choćby wpisy prof. Pawłowicz odnośnie warszawiaków po wyborczym zwycięstwie Trzaskowskiego) ludziom inaczej głosującym, pewne zawłaszczanie polskości jest powolną drogą ku porażce.

To podejście jest destrukcyjne przede wszystkim dla wspólnoty narodowej, ale również stricte dla samego PiS-u. Nie mam co do tego wątpliwości. Takie wypowiedzi jak Krystyny Pawłowicz są odosobnione i póki co stanowią margines, ale kierownictwo partii powinno się od nich jasno odciąć, a nie udawać, że się nic nie stało (czy wręcz nagradzać – vide nowa sędzia Trybunału Konstytucyjnego).

PiS musi pamiętać lekcję PO, gdzie wśród wielu polityków po prostu panowała pogarda dla osób z przeciwnej strony (słynne „ch*j z Polską wschodnią” to jedynie wierzchołek góry lodowej), co się na niej zemściło i mści się do dzisiaj, gdyż większość Polaków już nie chce mieć z tą partią nic wspólnego, a przy Schetynie został jedynie żelazny elektorat antypisowski.

„Zwykli Polacy” o siebie zadbają

Konserwatyści zwracają uwagę, że w demokracji liberalnej partie wypierają wspólnotę państwową – ludzie bardziej są przywiązani do szyldów partyjnych niż samej ojczyzny. W Polsce, całe szczęście, ten trend jeszcze nie jest dominujący. Ludzie głosują na SLD, PO, PiS, ale nie są do tych szyldów przyklejeni. Szukają trochę na oślep, kogo poprzeć. Gdy ujrzeli kompromitację SLD, to odwrócili się od niej, a Aleksander Kwaśniewski od tamtej pory jest zwiastunem politycznej porażki (vide LiD, Europa Plus), gdy PO odkleiło się od rzeczywistości, przeistaczając się w antypisowską partię władzy, to Polacy i jej podziękowali (a Tusk, by uniknąć losu Kwaśniewskiego, musiał uciec do Brukseli).

Naiwnością ze strony PiS-u byłoby myślenie, że akurat względem niego „lud” polski będzie miał więcej wyrozumiałości, bo dostał taki czy inny socjalny dodatek. Ekipa Kaczyńskiego doszła do władzy, obiecując obronę interesów „zwykłych Polaków” i tego się powinna trzymać.

W przeciwnym wypadku to właśnie ci „zwykli Polacy”, którzy ich wynieśli do władzy, sami się o siebie zatroszczą. Przetrwali już większych cwaniaków i w razie potrzeby znowu sobie poradzą.

Artykuł wyraża poglądy autora i nie musi być tożsamy ze stanowiskiem redakcji.

Zobacz poprzednie teksty z cyklu "TAKI MAMY KLIMAT":

Czytaj też:
Jeżeli Platforma ulegnie…
Czytaj też:
Świat Lemingów po prostu się rozpadł

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także