On mógł zniszczyć Platformę

On mógł zniszczyć Platformę

Dodano: 
Władysław Kosiniak-Kamysz, Borys Budka
Władysław Kosiniak-Kamysz, Borys Budka Źródło: PAP / Tomasz Gzell
W maju Władysław Kosiniak-Kamysz miał zapewne jedną jedyną szansę w swojej karierze, aby wejść do politycznej pierwszej ligi. Dogadując się z Kaczyńskim, mógł dobić Platformę Obywatelską i wraz z Hołownią skonsumować jej elektorat. Przespał jednak tę okazję, dał się stłamsić krzykaczom z opozycji totalnej i udowodnił, że nie jest liderem z prawdziwego zdarzenia. Tragiczny wynik wyborczy był już jedynie przysłowiową "kropką nad i".

Był pewien, króciutki okres, gdy kampania Kidawy-Błońskiej się załamała i nie wiadomo było, czy pustkę po jej kandydaturze wypełnić Szymon Hołownia, czy może właśnie kandydat PSL. Ten stan rzeczy przekładał się nie tylko na notowania samego Kosiniaka-Kamysza, który cieszył się poparciem na poziomie kilkunastu procent, ale również na notowania jego partii.

Przypomnę w tym miejscu sondaż pracowni Estymator dla portalu DoRzeczy.pl, w którym to Koalicja Obywatelska zajęła drugie miejsce z poparciem 19,7 proc. respondentów, a tuż za nią uplasowało się Polskie Stronnictwo Ludowe, na które chciało głosować 15,8 proc. ankietowanych. Z badań dla naszego portalu wynikało, że koalicja ludowców z Kukiz'15 aż w 11 okręgach zdobywa więcej mandatów niż Koalicja Obywatelska.

Ewidentnym było, że Platforma pikuje w dół, a PSL ją dogania. Przypomnę, że właśnie wtedy Kidawa-Błońska miała poparcie na poziomie zaledwie 2-4 proc. To wtedy np. Antoni Trzmiel w tekście „Koniec Platformy” wskazywał, że PO znajduje się na krawędzi istnieina, to wtedy Rafał Ziemkiewicz pisał, że całkiem realny staje się scenariusz „rozbiorowy”, w którym SLD z PSL pożrą partię Budki. Sam wtedy w ramach cyklu „Taki Mamy Klimat” opublikowałem tekst „Platforma ma nóż na gardle”, gdzie wskazywałem na dramatyczny stan partii.

Przeświadczenie o kryzysie Platformy (a nie tylko kampanii Kidawy-Błońskiej) było zatem powszechne. Pod koniec kwietnia, gdy decydowały się losy państwa, gdy do wyborów prezydenckich pozostało raptem kilkanaście dni, Kosiniak-Kamysz w sondażu Estymatora zajmował drugie miejsce (z dwa razy większym poparciem niż trzeci Hołownia!).

Przespana okazja

To był czas chaosu i decyzji. To czas, w którym Kosiniak-Kamysz stanął przed jedyną szansą w swoim politycznym życiu i ją zmarnował. Gdy wahała się kwestia wyborów, lider PSL-u mógł porozumieć się z Jarosławem Kaczyńskim i wspólnymi siłami przeprowadzić w tradycyjnej formule wybory prezydenckie 10 maja.

Wsparcie ludowców neutralizowałoby niepokornego Gowina, który groził, że nie dopuści do przeprowadzenia wyborów. Dodatkowo PSL angażując się bezpośrednio w ten konflikt i wychodząc poza zaklęty krąg opozycji totalnej miałby duże szanse, aby zapobiec scenariuszowi, w którym mandat nowego prezydenta był podważany. Co innego gdyby wszystkie siły bojkotowały wybory, a co innego, gdyby bojkot zarządziła jedynie Platforma Obywatelska. Lewica i Hołownia i tak deklarowali, że wezmę udział w wyborach bez względu na termin.

Największym mankamentem majowych wyborów była dla mnie groźba, że opozycja z PO na czele po prostu nie uzna nowej głowy państwa, co byłoby prawdziwą tragedią dla stabilności Polski. Dogadując się z Kaczyńskim, PSL mógł „spacyfikować” takie groźby.

Przede wszystkim jednak Kosiniak-Kamysz miał szansę przejść do pierwszej ligi politycznej – mógł na chwilę stać się prawdziwie podmiotowym graczem, który ma realny wpływ na wydarzenia. Dogadując się z Kaczyńskim, zostawiłby Platformę z ręką w nocniku. Prawdopodobnie przeszedłby do drugiej tury, jako główny rywal Andrzeja Dudy, stając się automatycznie najważniejszym graczem po stronie opozycji. Nawet jednak gdyby wybory zakończyły się w pierwszej turze (co jest wątpliwe), to i tak uzyskałby wynik nieporównanie lepszy niż ten z czerwca, a w oczach wyborców byłby razem z Hołownią jedynym politykiem zdolnym postawić się PiS-owi.

Wszak z tego słynął PSL – z obrotowości. Ludowców charakteryzowało przez lata, że potrafili robić polityczne interesy. Nikt nie oczekiwał od nich opowiadania o wzniosłych ideach. Byli znani z tego, że co by się nie działo, to oni zawsze mieli „zdolność koalicyjną”. A struktury partii bardzo to doceniały. Kosiniak-Kamysz jednak nie zdecydował się na porozumienie z PiS. Nie miał odwagi wyłamać się z kręgu „obrońców demokracji” przerażonych „kopertami śmierci”. Presja opozycji totalnej uniemożliwiła mu racjonalne działanie, skazując na marne 2,36 proc. poparcia.

Był krótki czas, gdy Platforma Obywatelska przez własną głupotę była w całkowitym paraliżu, niezdolna nic zrobić – musiała biernie patrzeć na działania pozostałych graczy. To była jedna, jedyna szansa, gdy Kosiniak-Kamysz i ludowcy mogli przejąć ster, skonsumować swego niegdysiejszego koalicja i zbudować zupełnie nową scenę polityczną, posyłając Platformę na śmietnik historii Nie zrobili tego, stchórzyli. Teraz za to zapłacą.

Czytaj też:
Grozi nam III tura wyborów

Czytaj też:
Duda-ło się. I co dalej?

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także