Evo Morales, socjalistyczny trybun ludowy Boliwii i symbol tzw. różowej fali, marzył o wiecznej prezydenturze. Nic z tego. Prawicowa opozycja zdołała mu po 14 latach odebrać władzę.
W ciągu ostatnich 14 lat historia zatoczyła w Boliwii wielkie koło. Zorganizowane w 2005 r. przez Evo Moralesa gigantyczne protesty przeciw polityce energetycznej zmusiły ówczesnego prawicowego prezydenta Carlosa Mesę do rezygnacji z urzędu. Morales, będący wówczas przywódcą rolniczych związków zawodowych oraz liderem partii Ruch na rzecz Socjalizmu (MAS), w niedługim czasie zajął miejsce Mesy. Przez 14 lat realizował swój socjalistyczny projekt, stając się, obok m.in. Hugona Cháveza, jedną ze sztandarowych postaci tzw. różowej fali, która na przełomie wieków wydawała się zalewać Amerykę Łacińską.

Cały artykuł dostępny jest w 48/2019
wydaniu tygodnika „Do Rzeczy”
Zamów w prenumeracie
lub w wersji elektronicznej:
/ dcy
© ℗
Materiał chroniony prawem autorskim.
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
Komentarze
Zestawienie Boliwii z Polską a.d. 2019 jest wielce pouczające. To taka lekcja dla bałwanów z Konfederacji, którym się marzy 100% suwerenności. Zdrajcom z "opozycji" się nie marzy - szybko zajęliby pozycje opuszczone przez polski rząd.
Tymczasem zręczne balansowanie między "przyjacielem" dalszym (USA) i bliższym (Niemcy/USA) pozbawia powoli tych zdrajców oparcia. Działania Konfederacji to prosta droga do upadku kraju. Już to ćwiczyliśmy (vide Insurekcja Kościuszkowska).