Tomasz Sztreker: Nowotwór to choroba, która mówi: "Zacznij żyć!"
  • Katarzyna PinkoszAutor:Katarzyna Pinkosz

Tomasz Sztreker: Nowotwór to choroba, która mówi: "Zacznij żyć!"

Dodano: 
Zdjęcie ilustracyjne
Zdjęcie ilustracyjne Źródło: Picabay.com
Gdy zachoruje najbliższa osoba, chce się zrobić wszystko, by wyzdrowiała. Szuka się lekarzy, terapii, także niekonwencjonalnych, pieniędzy na leczenie, empatii od lekarzy - mówi Tomasz Sztreker, prezes Polskiej Akademii Biznesu, którego mama chorowała na nowotwór.

Diagnoza „nowotwór”, zwłaszcza zaawansowany, wywraca życie do góry nogami. Kim staje się człowiek?

Rodzina, znajomi zasypują poradami, co robić, jaką terapię wybrać. Dla lekarzy człowiek staje się numerkiem, a czasem nawet osobą w stanie terminalnym. Bardzo pomocna jest społeczność osób chorych: nawzajem się wspierają, przekazują informacje. To od nich uzyskaliśmy najwięcej pomocy.

Mama była osobą pełną empatii. Bardzo nas kochała, ale kochała również uczyć w szkole. Kiedy już w ostatnim etapie choroby miała przerzuty do głowy, jednym z jej największym problemów było to, że jeden z uczniów miał przyjść na egzamin poprawkowy, a jej nie było w szkole. Dzwoniła kilku koleżanek nauczycielek, prosząc, żeby pomogły tej osobie. Zdał. Moja mama poczuła się jakby zrobiła te ostatnią rzecz w swojej pracy i może mieć spokojne sumienie. Po śmierci mamy na FB szkoły było wiele wpisów „To moja najukochańsza nauczycielka, tylko ona we mnie wierzyła”.

Czego w Polsce najbardziej brakuje, jeśli chodzi o podejście systemu ochrony zdrowia do osoby chorej?

Chory jest pozostawiony sam sobie, nie ma wsparcia psychologicznego i psychiatrycznego - a często popada w depresję. To, co dzieje się w człowieku w takiej sytuacji, jest niesłychanie trudne. Z jednej strony taka osoba potrzebuje miłości, z drugiej myśli: „Oni mnie tak kochają tylko dlatego, że jestem chora i jestem dla nich ciężarem”. I trudno jest opiekunom zmienić taki sposób myślenia osoby chorej, dlatego uważam, że niezbędna jest pomoc psychologiczna dla rodziny, opiekunów.

Brakuje również pełnej informacji o leczeniu. Jeśli lekarz proponuje np. chemioterapię, to powinien też powiedzieć, co pacjent może zrobić, żeby chronić się przed jej szkodliwymi działaniami. Gdy mama przechodziła chemię, miała jej wszystkie możliwe skutki uboczne - wymioty, silne bóle, uczucie palenia całego ciała od środka. Wydawało jej się, że jest nie w swoim ciele. Wielu rzeczy można by uniknąć lub zmniejszyć negatywne oddziaływania, gdyby wcześniej przygotować się do tego psychicznie i fizycznie.

Nie dostaliście informacji, że może tak być?

Dostaliśmy kartkę z informacją o możliwych skutkach ubocznych i tyle. Nikt jednak nie mówił, jak przygotować się do chemioterapii, wesprzeć organizm. Sam szukałem takiej wiedzy. Dopiero przy radio terapii zdecydowaliśmy się na wlewy z witaminy C - dzięki temu mama dochodziła do siebie szybciej po leczeniu. Znalazłem informację o grzybach Reishi, Shitake, soku z granatów, witaminach, odpowiedniej diecie - oczywiście, trzeba mieć świadomość, że te wszystkie rzeczy nie leczą raka, ale być może wzmocnić organizm, czy delikatnie spowolnić rozwój choroby. Oczywiście, terapie powinno się skonsultować z lekarzem, dietetykiem. Problem jednak jest taki, że nie zawsze mają oni jakąkolwiek wiedzę na ten temat, a bywa i tak, że informację od nich wzajemnie się wykluczają.

Byli lekarze, którzy mówili, że to nie ma sensu, że mamie zostało kilka miesięcy życia.

Jedna z takich sytuacji była wyjątkowo przykra. Lekarz powiedział wprost: „Zabieracie czas moim dzieciom, bo ja muszę przygotować terapię”. Mówił, że on musi płacić z własnej kieszeni za zdobywanie wiedzy. Zapytał też mamy, czego od niego oczekuje. Gdy powiedziała, że po prostu chce żyć, stwierdził, że to „zły adres” i to było jak zaśmianie się jej w twarz. Dla pacjenta, który oddaje swoje życie takiemu lekarzowi jest to coś straszonego. Moja mama czuła się jakby włożył jej nóż, prosto w serce. Oczywiście, to była wskazówka i „wynagrodziliśmy” pracę tego lekarza. Przygotował „lepszą” terapię. Wyrzucałem sobie potem, że może gdybym wcześniej wiedział, że trzeba go w ten sposób wesprzeć jego zdobywanie wiedzy to może już wcześniej mama dostałaby lepszą metodę leczenia. Może po niej dłużej by żyła, a może nawet mniej by cierpiała.

Wziął łapówkę?

Pani redaktor, nie chcę nazywać niektórych rzeczy po imieniu, ale „wsparcie” to nie był prezent, tylko środki materialne w wysokości dla nas znaczącej, nawet bardzo znaczącej. Nie jestem dziś jeszcze w stanie o tym mówić, ani cokolwiek z tym robić, bo mam za świeżą ranę w sercu. Wie Pani, jeśli spotka się 10 dobrych lekarzy, a potem trafi się jeden, który potrafi to wszystko zepsuć, to nie da się tego wymazać z pamięci.
W ostatniej fazie choroby mama miała bardzo wysokie ciśnienie, ale praktycznie całe życie się na nie leczyła. Kiedy zadzwoniłem do lekarza, jakie leki można jej podać, bo źle się czuje, odpowiedział, żeby się nie martwić wysokim ciśnieniem, bo przecież ona ma raka. To zabrzmiało tak, jak gdyby już nie warto było jej leczyć. Gdy po chemioterapii mama miała straszne bóle, lekarze mówili, żeby się nie martwić, bo przecież są ważniejsze rzeczy. Tylko że ona przez kilka miesięcy niemal nie spała, gdy się kładła, płakała z bólu. Jedyna pozycja, w jakiej nie cierpiała, to było położenie się na stół. Byliśmy wiele razy u lekarzy - nikt nie potrafił pomóc. Dopiero gdy trafiliśmy do poradni leczenia bólu, dostała leki odpowiednie leki. Okazało się, ze to neuropatia, czyli patologiczne połączenia nerwów (jeden z możliwych skutków ubocznych po chemioterapii). Po przyjęciu tych leków, przestało tak boleć, ale z kolei one źle działały na psychikę. Gdy zaczęły być w Polsce legalne kanabinoidy, zaczęliśmy je stosować. Dla mnie to był cud. Bóle praktycznie odeszły, a mama też psychicznie wróciła do nas.

Spotykaliście też lekarzy bardzo pomocnych.

Oczywiście. Jedna z pań doktor, ordynator oddziału w Warszawie, przytuliła mamę i powiedziała, że postarają się zrobić wszystko, co w ich mocy, żeby pomóc, ale musi wiedzieć, że teraz jej organizm nie może przyjąć kolejnej chemioterapii. Ta krótka rozmowa wlała w mamę dużo siły, chociaż mogłoby się wydawać, że będzie to odwrotny skutek. Doskonale zdaję sobie sprawę, że praca lekarza jest bardzo trudna, a w tej specjalizacji prawie codziennie spotyka się ze śmierci. Jednak taką wybrał drogę. A chory potrzebuje rozmowy, wsparcia.

Dużo korzystaliście z tzw. terapii alternatywnych. To nie jest wyciąganie pieniędzy od ludzi?

Szukaliśmy wszystkiego na całym świecie – Niemcy, USA, Filipiny. Byliśmy u osoby, która prowadzi ośrodek na południu Polski - kilkadziesiąt tysięcy złotych kosztował turnus oczyszczający: masaże, dieta, okłady borowinowe. Rzeczywiście, to wzmocniło organizm, ale nie zabezpieczyło przed nowotworem. Jeździliśmy też do lekarza onkologa, który stosował wlewy z witaminy C i kurkuminy, tlenoterapię, komorę hiperbaryczną. Wizyta kosztowała 3-5 tys. zł. W gabinecie było miło i bardzo ładnie i obsługa również. Lekarz zdecydowanie mówił, że to pomaga i aż chciało się mu wierzyć. Zaproponował on też kupno za kilkadziesiąt tysięcy złotych kamizelki, która miała powodować, że przez ciało przebiegał prąd, niszcząc komórki rakowe. Powiedzieliśmy, że zapłacimy 3 razy tyle, jeśli mama wyzdrowieje. Jednak nie doszła „transakcja” do skutku, z wiadomych powodów. Zrezygnowaliśmy z jego usług. Inny lekarz przedstawiał się, że jest doktorem medycyny naturalnej, kończył ją w USA, ale uczył się też w Norwegii, Szwajcarii. Nie chciał nic wizytę. Dał mamie bardzo dużo witamin, powiedział też, że ona nie ma raka. Przez to, gdy pojawiały się kolejne przerzuty, wszyscy mieliśmy bardzo silny proces wypierania choroby z umysłu, bo uwierzyliśmy mu…

Człowiek chce mieć nadzieję. Zastanawia mnie etyka osób, które tego typu terapie oferują…

Myślę, że ci terapeuci naprawdę w to wierzą. Na kilkaset pacjentów, których spotkaliśmy w różnych miejscach niektórym udało się pokonać chorobę. Takie świadectwo wyleczonego jest bardzo mocne i ludzie chcą płacić wielkie pieniądze za to by nie utracić wiary.

Jak w sytuacji choroby powinna zachować się rodzina, znajomi, by pomóc?

Ludzie chcą dobrze, ale przysyłają mnóstwo informacji, często sprzecznych. Lepiej zapytać: „Chcesz, żebym poszukał, popytał znajomych?”. Nie powinno się też za dużo rozmawiać o chorobie, jeśli chory tego nie chce. A już na pewno nie rozmawiać o takich rzeczach jak eutanazja czy mówić słów „ja nie chciałbym być na Twoim miejscu, twoja rodzina ma jeszcze siłę przy Tobie chodzić?”. U nas była taka sytuacja w domu i to co moja mama przeżywała po tej rozmowie to był koszmar, bardzo mocno pogłębiły się stany depresyjne. Ci ludzie chcą cieszyć się każdą chwilą, a potrafią dać wiele ciepła i miłości innym, z tego co potrzebują to wsparcie i sens życia. Warto im powtarzać: „Jesteś dla mnie kimś ważnym. Cieszę się, że jesteś”.

Korzystaliście z pomocy hospicjum domowego. To pomaga?

To zbawienie dla chorego i rodziny. Do domu przychodzi kilka osób - pielęgniarka, lekarz, rehabilitant, psycholog. Wraz z nimi wchodzi życie. Chory na to czeka. Poza tym to ogromne wytchnienie dla rodziny: można chwilę odpocząć, zrobić obiad, pojechać na zakupy. W razie problemu można zawsze zadzwonić do lekarza, np. gdy trzeba zmniejszyć ból. Po to, żeby do końca człowiek mógł cieszyć się życiem, pokazać swoją prawdziwą twarz, a nie tę, która wynika z choroby. Pani pielęgniarka – Teresa, która sama pokonała nowotwór to był dla nas skarb i do dziś utrzymujemy z sobą kontakt, bardzo dużo nam pomogła.
Nie uważam, że moja mama przegrała walkę z rakiem. Wewnętrznie ją wygrała. Budziła się rano, mówiąc: „O ptaki śpiewają, cieszę się, że śpiewacie również dla mnie”. Cieszyła się z kwiatów: „Zakwitłyście dla mnie, dziękuję za to”.

Choroba wiele zabiera, ale też coś daje…

Choroba nie ważne jaka zawsze jest ciężka, ale też jeśli potrafimy przyjąć ją to może zmienić wszystko w naszym życiu. Takie pokłady miłości, jakie wyzwoliliśmy z siebie, gdy mama była chora… nie wiedziałem, że je mamy. Może to dziwnie zabrzmi, ale to był jeden z najcudowniejszych okresów w moim życiu. Gdy jako dzieci z siostrą jeździliśmy z rodzicami na wakacje, w samochodzie śpiewaliśmy piosenkę: „Wędrowali szewcy przez zielony las, nie mieli pieniędzy, ale mieli czas”. Gdy mama była tak ciężko chora, tata prowadził ją z dużego pokoju do toalety. Śpiewali wtedy tę piosenkę… Dopiero po jej śmierci zrozumieliśmy jej symboliczne znaczenie dla naszej rodziny.

Tata codziennie mówił, że mamę kocha i ona czuła się przez niego kochana, chociaż wcześniej nie codziennie padały takie słowa. Patrząc na mamę i trzymając ją za rękę codziennie powtarzał, że jest najpiękniejsza, chociaż nie miała włosów i była napuchnięta od sterydów. I wiem to, że dla niego była naprawdę najpiękniejsza. Ostatni tydzień byliśmy wszyscy razem. Dziękuję za to Bogu, że mogłem trzymać moją mamę za rękę i powiedzieć jak jest dla mnie ważna i jak bardzo ją kocham. Medyczne sprawy są istotne, ale nie można się w nich zatracić. Nowotwór to taka choroba, która mówi drugiemu człowiekowi: „Nie wiesz, ile czasu ci zostało, może to nie być długo. Zrób swoje życie takim, żebyś się nim cieszył. Zacznij w końcu żyć tak, jak zawsze chciałeś, Kochaj i daj się pokochać!”

Czytaj także